HIMALAYAN YETI - Ukryta perełka

W chłodny listopadowy wieczór wybrałyśmy się wraz z Dorotą z bloga Wariacje Restauracje oraz Kamilą z bloga Ugotowane Pozamiatane do bardzo niepozornego, ale prawdziwie nepalsko-indyjskiego zakątka jakim jest restauracja Himalayan Yeti. Gdy właścicielka restauracji – Pani Rita Neupane - napisała do mnie by zaprosić na degustacyjną kolację, nie kryłam zadowolenia. Dlaczego? Bo smaki z Himalayan Yeti były mi już znane z Targu Smaku na Bulwarach Wiślanych i nie ukrywam, że wtedy bardzo przypadły mi do gustu. Do lokalu jednak nigdy nie zawitałam, a więc nadarzyła się idealna okazja.


Odpowiedź na pytanie czemu wcześniej nie trafiłam do restauracji stacjonarnej pojawiła się szybciej niż myślałam. Niestety lokal ukryty jest w budynku na Polnej 13 w części bazarkowo-sklepowej i właściwie nie jest możliwym trafić tu przypadkiem. Nawet znając adres lokalu można mieć problem ze znalezieniem go, a niewielki baner na budynku niewiele w tej kwestii pomaga. Szkoda, bo inna lokalizacja Himalayan Yeti, w jakimkolwiek miejscu „przy ulicy”, naprawdę mogłaby przyciągnąć więcej klientów, na których ten lokal w pełni zasługuje nie tylko w porze lunchu.
A zasługuje ciepłą rodzinną atmosferą i smakowitą kuchnią. Tego pierwszego miałyśmy okazję doświadczyć już na wejściu. Poznałyśmy kilku członków tej kucharskiej rodziny a potem dowiedziałam się…że są oni odpowiedzialni za niemal wszystkie nepalskie smaki w Warszawie! Tak tak – Katmandu, w którym jadłam (z wielkim smakiem) w zeszłym roku to ich sprawka. W piwnej Chmielarni gotuje mąż Pani Rity. A we wszystkich tych miejscach byłam bardzo zadowolona z kuchni. 

Wystrój Himalayan Yeti to to, czego doświadczymy w większości knajpek indyjskich – kolorowe ściany, trochę ozdób z tamtych rejonów, dodatkowo z telewizora witają nas bollywoodzkie teledyski. Dla kogoś kto w tego typu lokalach jada jest to naturalne środowisko. Ale patrząc na sukces śródmiejskiego Fat Buddha poddaję się refleksji, że może by przyciągnąć jeszcze więcej klientów warto by uczynić wystrój bardziej nowoczesnym i eleganckim, a muzykę indyjską jak najbardziej pozostawić, ale sączącą się z głośników. By było bardziej romantycznie, tajemniczo i by się po prostu wyróżnić.




W kuchni za to niewiele trzeba poprawiać. Na naszym stole wylądowała prawdziwa nepalska uczta i cały ogrom potraw. Sam ich widok cieszył oczy. Wśród nich pojawiły się również nowe propozycje, które mają niebawem wejść do karty i od nich zacznę recenzję. Na start dwie przystawki – panierowane kuleczki ziemniaczane z indyjskim serem oraz ser camembert zapiekany w płatkach ryżowych. Pierwsza propozycja czyli kuleczki – strzał w dziesiątkę! Miękkie, z nie za tłustą panierką, dobrze doprawione, po prostu pyszne – idealna propozycja nie tylko jako przystawka, ale i jako przekąska do piwa. Serki camembert choć smaczne, miały dla mnie za mało nepalski wymiar i smak i za mało wyczuwalne płatki ryżowe, które miały to danie zdominować. Tę propozycję zostawiłabym jednak poza kartą. 


Dobrym pomysłem wymagającym jednak nieco dopracowania jest sałatka Cezar w wersji nepalskiej – czyli z kurczakiem w indyjskich przyprawach zamiast klasycznego. Pomarańczowy kolor kurczaka czyni to danie bardziej kolorowym. Mamy w tej sałatce klasyczne warzywa czyli sałatę i pomidora oraz bardzo dobrze przyrządzone, chrupkie grzanki. Zastrzeżenie jest jedynie do braku sosu i podania zamiast niego posypki (z sera?), które czynią sałatkę bardzo suchą. Jeśli jednak dodać do niej jakiś sos z azjatycką nutą, będzie to naprawdę udana potrawa.


Zabieramy się więc za dania główne. Kolejna propozycja do nowej karty – makaron podsmażany z warzywami i do tego żeberka w sosie na bazie soi i miodu. To naprawdę świetne danie. Kucharz (mąż właścicielki) poinformował nas, że przygotowywane jest przez wiele godzin i to naprawdę widać i czuć – mięso rozpływa się w ustach, świetnie odchodzi od kości, jest idealnie słodko-słone i mięciutkie. Makaron traktujemy oczywiście jako dodatek do mięsa i trzeba przyznać, że bardzo dobrze do niego pasuje i nie ocieka tłuszczem, jak to często w azjatyckich restauracjach bywa. Jest na tyle smacznie doprawiony, że i bez mięsa stanowi przysmak. Mam nadzieję, że to danie zostanie w karcie na długo i klienci skuszą się na nie zamiast klasycznego zestawu ryż/naan plus sos.





A tę pozycję naprawdę trudno przebić bo sosy i naany w Himalayan Yeti mogą być prawdziwymi ambasadorami nepalskich smaków. My spróbowałyśmy dwóch sosów – Butter Masala Chicken czyli kurczaka w sosie pomidorowo-maślanym z lekką nutą orzechów nerkowca oraz Himalaya Masala czyli sosu z dodatkiem drobno krojonej cebuli w wersji z baraniną. Nie potrafię nawet powiedzieć, który jest bardziej godny polecenia, bo oba kompletnie trafiły w mój gust – pełne indyjskich przypraw, z bardzo delikatną nutą słodyczy i (co ważne) gęste jak trzeba w wyniku blendowania dodatków typu orzechy czy cebula a nie dzięki dodatkowi mąki. Baranina była do tego naprawdę miękka i delikatna w smaku (a czasem potrafi mi zepsuć danie nawet jej intensywny zapach – tu nie było o tym mowy). 



Do owych sosów podano naany czyli chlebki z pieca tandoor, w wersji klasycznej i z czosnkiem oraz nieco mniejsze chlebki parantha zrobione z mąki razowej. Te ostatnie dla mnie były trochę za bardzo „zbite”, pozostanę więc fanką naanów, ale dobrze, że można tu zamówić alternatywę dla placków z białej pszennej mąki. Do naanów z czosnkiem śmiało dodałabym jeszcze więcej czosnku, który Polacy przecież tak bardzo kochają :), ale oba były naprawdę pyszne i nie ociekały tłuszczem.



Na koniec przejdę jeszcze do napojów. Na początek Pani Rita poczęstowała nas Masala Chai – herbatą indyjską podawaną z mlekiem. Dla większości z Was będzie to godna poznania ciekawostka i skojarzenia z bawarką są tu tylko częściowo trafne – bohaterem tego napoju są bowiem korzenne przyprawy przenoszące myślami w dalekie lądy. To świetna propozycja na rozgrzanie w jesienne i zimowe dni. A dla miłośników zimnych napojów klasyka czyli Mango Lassi. I znowu udane, a mówi Wam to poszukiwaczka mango lassi idealnego – zazwyczaj jest za bardzo jogurtowe/ za słodkie i prawie zawsze jest w nim za mało mango. W Himalayan Yeti składniki są dobrze wyważone i ich lassi staje u mnie na podium razem z tym z Momo-Smak.



Dajcie się przekonać kuchni nepalskiej bo naprawdę warto. Z Himalayan Yeti możecie zamówić jedzenie do domu przez wszystkie znane portale z dowozem, ale warto poświęcić trochę czasu by odwiedzić restaurację na Polnej 13 i przekonać się, że nie tylko Polacy znani są ze swej wielkiej gościnności.

  

 
OCENA:  4.5 / 5





HIMALAYAN YETI
Polna 13 (w środku Pasażu Handlowego)
Warszawa

Komentarze

Popular Posts