I PRASKI FESTIWAL STREETFOOD'U - Relacja
Sezon na foodtrucki oficjalnie zakończył się wraz z ostatnimi ciepłymi
dniami września. Tym bardziej zaskoczyła i ucieszyła informacja o I Praskim Festiwalu Streetfood'u
organizowanym w drugi weekend listopada przez Lubish Langosh. Miejsce smakoszom
warszawskiego streetfoodu już znane – okolice Stadionu Narodowego. Tym razem
jednak nie na Błoniach, kojarzonych ze zlotami pod banderą Żarcia na Kółkach, a
nieco dalej – na placu przed stacją PKP Warszawa Stadion. W miejscu tym
ustawiło się kilkanaście wozów z bardzo zróżnicowaną kuchnią – były burgery,
frytki, pizza, kuchnia indyjska, makarony, owoce morza, langosze, kanapki,
słodkości na ciepło, piwo i kawa - czyli wszystko czego foodiesowi potrzeba.
Wybraliśmy się tam nieco większą grupą, by móc skosztować jedzenia ze
wszystkich wozów, obojętnie czy były nam wcześniej znane czy nie. I nasz
szalony plan powiódł się prawie w stu procentach, ponieważ sytuacja od nas
niezależna uniemożliwiła nam konsumpcję z jednego foodtrucka, ale o tym później…
Ja swoje kroki skierowałam od razu do Quchnia M serwującej makarony zarówno w wersji włoskiej jak i azjatyckiej. Wychodząc z założenia, że włoski makaron to mniejsze wyzwanie, zamówiłam Pad Thai z krewetką (23 zł). Estetycznie podany zawierał wszystko co trzeba – szczypior z dymki, kiełki, orzeszki ziemne, krewetki, no i podstawę czyli makaron w tamaryndowo-ostrygowym sosie. Górę makaronu uwieńczono apetyczną cytrynką. W smaku nie brakowało mu absolutnie niczego – był trochę słodki, trochę rybny, makaron nie sklejał się. W ilości składników zabrakło mi jedynie więcej krewetek i więcej orzeszków. Na pewno warto o to zadbać przed zlotem w sezonie, kiedy (zasłużone) triumfy za pad thai zbierać będzie Tuk Tuk, w którym dają więcej krewetek, a cena dotychczas była taka sama. Dobrze jednak, że rośnie mu godna konkurencja!
Kolejna osoba z naszej ekipy pędzi po kanapkę z pulled porkiem, czyli
szarpaną wieprzowiną, do barwnego foodtrucka Crazy Pig. Znaliśmy go już wcześniej z wyśmienitego karmelizowanego
boczku, jak również bekonowego chutneya. Tym razem żadnej z tych pozycji nie
było na tablicy, więc wybór padł na Kanapkę
Szefa z bryndzą, burakiem marynowanym, ogórkiem i szarpaną wieprzowiną (20 zł).
Takiej kanapki żaden szef rzeczywiście nie mógłby się powstydzić! Solidna
porcja, apetyczna bułka, mięciutkie mięso i to cudowne połączenie buraka i
bryndzy – odważne, oryginalne, z umiłowaniem polskich składników. To lubimy!
Kolega pobiegł zaraz po drugą porcję dla swojej ukochanej i to powinno być
wystarczającą rekomendacją.
Zamawiamy też Butter Chicken
Masala (22zł) w foodtrucku Karma
Guru Indian Food, który na zlot przyjechał aż z Gdańska. Sympatyczni
panowie z wozu częstują nas Masala Chai – herbatą z indyjskimi przyprawami i
mlekiem, o której pisałam ostatnio przy okazji recenzji Himalaya Nepal. Cieszę
się, że ten napitek ma coraz więcej zwolenników i zaczyna być szerzej
promowany, bo to pyszna alternatywa dla kawy w zimne jesienne dni. Samo danie
trochę nas zaskakuje, bo nie za bardzo przypomina nam butter chicken z
jakiejkolwiek indyjskiej restauracji, a obecne na zlocie towarzystwo akurat
często w takich jada. Radzę jednak przymknąć na to oko, bo wyzbywając się
konkretnych wyobrażeń, odnajdzie się naprawdę smaczne danie z gęstym,
aromatycznym sosem i bardzo smakowitymi, lekko kwaskowymi plastrami jalapeño.
Kolejna osoba z naszego 4-osobowego składu łasuchów wybiera się do foodtrucka organizatorów czyli Lubish Langosh. Jak sama nazwa wskazuje dostaniecie tutaj langosze czyli placki drożdżowe smażone na głębokim tłuszczu, z przeróżnymi dodatkami. Króluje tu wersja wytrawna, ale w sobotę znalazł się również placek z nutellą i bananami. My celujemy w złoty środek i wybieramy połączenia słodko-wytrawne w postaci Langosza Aloha ze śmietaną, oliwą czosnkową, ziołami, serem, szynką, ananasem i kukurydzą (16 zł) oraz Zboczonego Żurawia z tatarskim sosem, oliwą czosnkową, ziołami, serem, boczkiem i żurawiną (18 zł). Ten drugi smakuje mi nieco mniej niż pierwszy, ale oba są warte grzechu. Zresztą w Lubish Langosh jadłam już wcześniej i szczerze mówiąc ani razu mnie nie zawiedli. Nie wiem czy sekretem jest ciasto ( to hasło zdecydowanie bardziej pasowałoby im niż znanej sieciówce z pizzami) czy może ten sos na spodzie, a może jednak dobre składniki? Tajemnica tkwi pewnie w tym wszystkim plus ekipie trucka, która jest zawsze pozytywna i pełna energii a przede wszystkim prawdziwie dumna i zafascynowana swoimi wyrobami. Lubish Langosh serwuje ponoć langosze słowackie, jest to jednak danie węgierskie i mając porównanie zapewniam Was, że w Hali Targowej w Budapeszcie lepszych nie zjecie.
Przechodzimy do czegoś na mniejszy głód i kosztujemy zakręconych frytek (14 zł za dużą porcję)
z trucka Frytki Świata. Dostaniemy
tu ziemniaczany przysmak w wersji belgijskiej, klasycznej amerykańskiej i
zakręconej właśnie, w cenach od 10 do 14 zł w zależności od wersji i porcji.
Frytki są złociste i całkiem chrupiące, ale mamy wrażenie jakby były
„napompowane” powietrzem. Nie wiem czy to charakterystyczna cecha dla tych zakręconych,
ale daje to dość dziwne doznania i wątpliwości co do ich składu, więc ja
następnym razem wybrałabym chyba te od konkurencji np. z Dogz’n’Fries, Fabryki
Frytek lub O Bulwa.
W międzyczasie zamawiamy makaron
z Pulled Porkiem w wersji łagodnej (18 zł) z foodtrucka Chwila Grilla. Bohaterem tego dania
jest mięso i nie mamy mu nic do zarzucenia – rozpływa się w ustach, jest
miękkie i bardzo soczyste. Obsługa informuje nas, że marynują je ok. 12 godzin
a obróbka termiczna trwa 8-10 godzin i to dopieszczenie produktu zdecydowanie
czuć. Natomiast samo połączenie mięsa z makaronem, piklami i świeżymi warzywami,
choć oryginalne na tle innych wozów, wydaje się dość pospolite i po prostu
dziwne. Raczej nie zamówiłabym tej potrawy po raz drugi, ale ze względu na
wyśmienite mięso chętnie spróbuję w przyszłości kanapek jakie panowie serwują
na co dzień.
Na kulinarne zakończenie dnia zamawiamy Pizzę Supreme z sosem pomidorowym, serem,
boczkiem, szynką, papryką, cebulą i oryginalnie rukolą (25 zł za rozmiar średni) z wozu Polo Pazzo. Ta pizza okazuje się niestety dużym rozczarowaniem. O
ile ciasto na brzegach jest w porządku, o tyle nie wytrzymuje nawału składników
– w środku pizzy jest mokre, rozmiękłe, a kawałki gną się we wszystkie strony i
ociekają tłuszczem z przesadnej ilości sera. Co do smaku pada porównanie „jak z
baru nad morzem” oraz pytanie „czy oni na pewno nie mają tam mikrofalówki
zamiast pieca?”. Na domiar złego nasza pizza zdecydowanie nie przypomina
średniej i jej rozmiar po otwarciu pudełka powoduje ogólny jęk a potem rozbawienie.
Gdyby nie fakt, że skorzystaliśmy z vouchera, nie pozostałoby nic innego jak
ten produkt zareklamować. Widocznie jadłowozy takie jak Pizza Truck czy Happy
Little Truck postawiły niektórym poprzeczkę nie do przeskoczenia. A mniej
czasami naprawdę znaczy więcej.
Dodatkowo do wszystkich potraw rozgrzewamy się grzanym piwem od Browaru Koreb (10 zł), który zadomowił się tu ze swoim stoiskiem. Grzane piwo można uwielbiać albo go nie znosić – u nas zdania co do tej formy są różne. Ja akurat w zimny wieczór chętnie je piję, a to z Korebu ma dobrze wyważone nuty korzenne w stosunku do smaku samego piwa.
W alternatywie do alkoholu przyjaciel decyduje się na kawę z minitrucka TIP TOP Cafe. Powiem Wam, że nie
sądziłam, że zwykła kawa zrobi na nas tak pozytywne wrażenie. Zamówiona Caffe Mocca jest słodka bez dodatku
cukru (ale też nie przesadnie), bardzo przyjemnie czekoladowa i ma apetyczną
kremową piankę. Następnego dnia chcemy ją zamówić ponownie, ale trucka już nie
ma, a nam pozostaje niestety obejść się smakiem.
Tyle wrażeń w sobotę, ale następnego dnia powracamy na plac boju w
okrojonym 2-osobowym składzie. I pędzimy na ucztę do American Food Truck, w którym miałam już przyjemność jeść kiedyś
burgera Blue Cheese. Wtedy zachwyciło mnie lekko krwiste mięso i świetne
dodatki, więc oczekiwania są naprawdę duże. Ja wybieram polecanego przez
kucharza Burgera Cheese & Bekon
z wołowiną, bekonem, serem kozim, piklami, sałatą, pomidorem, czerwoną cebulą i
autorskim sosem (23 zł). Mięso znowu
jest lekko różowe tak jak najbardziej lubię, czuć w nim aromat grilla i jest
soczyste, ale nie na tyle by sokiem brudzić wszystko dookoła. Autorski sos
świetnie podkreśla wszystkie składniki, a podsmażenia bułki powinni się w
innych foodtruckach uczyć – jest chrupiąca, lekko maślana i ma idealną grubość,
która nie powoduje dyskomfortu w jedzeniu i nie zapycha. Do tego burger do
samego końca elegancko trzyma się w całości. Mój towarzysz smakuje Citi Burgera z wołowiną, bekonem, serem
halloumi, serem saint agur, piklami, sałatą, pomidorem, cebulą, sosem autorskim
i kroplą sosu BBQ (26 zł). Ta
kanapka jest jeszcze lepsza niż moja! Prócz wymienionych wcześniej zalet, smaki
serów wznoszą ją na wyżyny. Pierwszy raz jadłam slow foodowego burgera z
dodatkiem sera halloumi i na pewno jeszcze nie raz sięgnę po to połączenie.
Następnie wybieramy się do kolejnego gościa z Gdańska – foodtrucka Krewetka i Kurczak. Tytułowe produkty
są tu dostępne we wrapach, ale my wybieramy krewetki w tempurze w ostrym sosie mango (22 zł). Porcja jest
nieoszukana, krewetki duże, sprężyste, w naprawdę smacznej i nie za tłustej
panierce. Sos mango jest wyśmienity – lekko pikantny, w sam raz gęsty,
orzeźwiający i naprawdę czuć w nim smak dojrzałego mango. Jeśli lubicie owoce
morza to ta potrawa i ten foodtruck na pewno Was nie zawiedzie!
Na „dobitkę” planujemy zjeść w wozie Wehikuł Smaku, ale ten niestety zamyka nam się tuż przed nosem,
jeszcze przed czasem zakończenia zlotu. Ucinamy jednak miłą pogawędkę z
właścicielem i okazuje się, że nic straconego. Menu zlotu było bowiem
dostosowane do wymogów organizatorów i znacząco różniło się od tego
standardowego. Na zlocie serwowane były hot dogi z parówką, podczas gdy Wehikuł
znany jest (również nam z poprzednich zlotów) z dobrej jakości kiełbasek
podawanych w bagietkach. Nie pozostaje nam więc nic innego jak sporządzić
recenzję następnym razem.
Na zakończenie I Praskiego Zlotu Foodtrucków, rzutem na taśmę tuż przed
zamknięciem, udaje nam się dorwać jeszcze deser w postaci churrosów z ciemną czekoladą (12 zł za dużą porcję) czyli
hiszpańskich podłużnych pączków od trucka Złote
Paluchy Churros. Podeszłam do tego dania z dużą rezerwą zupełnie niesłusznie,
bo churrosy w połączeniu z gęstą ciemną czekoladą okazały się prawdziwą
petardą! Same w sobie nie były bardzo słodkie, ani za tłuste. Zażyczyć można
sobie do nich poza sosem cukier puder jak i cynamon – jeśli komuś za mało jest
słodyczy. Są wyrabiane partiami na świeżo, cudownie chrupią i mimo oczywistych
kalorii wydają się bardzo lekkie. Takie zakończenie sezonu to ja rozumiem!
I tak pożegnaliśmy się z ostatnim zlotem foodtrucków w Stolicy w tym
roku. Najedzeni i szczęśliwi. I z tęsknotą wyczekujący ciepłych dni i powrotu
żarciowozów. Dziękujemy wszystkim osobom z foodtrucków za sympatyczne przyjęcie
i miłe pogawędki oraz oczywiście za nakarmienie naszych brzuchów. Trzymamy
kciuki za dalsze sukcesy!
Komentarze
Prześlij komentarz