LA CASA DI FIGARO - O co tu chodzi?
Bardzo często zdarza się tak, że jedna restauracja pojawia się na
miejscu drugiej, potem druga na miejscu trzeciej i jakoś nikt nie wyciąga
wniosków z tej niestałości. Nie pomoże tu lokalizacja – czego przykładem może
być ulica Krucza 41/43 i Wabu, potem Omnomnom Sushito, potem ramen, a teraz
Mozaikowa Krucza, która już ratuje się kolacjami z grouponów. Prócz lokalizacji
nie pomogło tu nawet logo znanych youtuberów z Abstrachuje ani nazwisko
robiącej naprawdę dobre rameny Luizy Trisno. A jednak z uporem maniaka każdy
następny restaurator jest przekonany, że dane miejsce odczaruje i zawojuje
warszawską scenę gastronomiczną…
Na Saskiej Kępie mamy ulicę Francuską, wprost tonącą w natłoku
restauracji, ale mimo to jedynie kilka miejsc zmienia tam swoich właścicieli, a
reszta trzyma się całkiem nieźle przez długie lata. Saska Kępa to jednak nie
tylko Francuska, a jej liczne uliczki i zakamarki kryją w sobie całkiem niezłe
knajpki, które niestety często przy Francuskiej padają. Takim zagłębiem jest
skrzyżowanie ulic Walecznych i Londyńskiej. Znajduje się tam znana wielu osobom
(a już na pewno okolicznym mieszkańcom) restauracja Pikanteria – utrzymana w
stylu biesiadno – szwejkowym, hiszpańska restauracja na piętrze Buñuel, mini
bar Popularna oraz miejsce, o którym napiszę dzisiaj. Zwie się ono La Casa di
Figaro i zastąpiło restaurację…Bistro Figaro. Brzmi bardzo znajomo, o co więc
chodzi?
Gdy wiadomość o „nowej” knajpie dociera do mnie poprzez lokalną
społeczność, szybko dowiaduję się u źródeł, że La Casa di Figaro to zupełnie
nowy koncept ponieważ (cytat z wiadomości od restauracji) „zmieniły
się nazwa oraz właściciel, więc zmieniło się wszystko”. Czy zmiana nazwy z
Bistro Figaro na La Casa di Figaro to rewolucja – nie powiedziałabym. Ale
odkryłam spryt w tej przemianie ponieważ nowe miejsce zgarnęło stronę na
Facebooku poprzedniego (z wieloma bardzo dobrymi opiniami) i zapewne liczy, że
wielu dotychczasowych recenzujących, ze względu na podobną nazwę, się w tym
zabiegu nie zorientuje. Za to na wstępie duży minus bo w moich oczach to zwykłe
oszustwo.
Wchodzimy do restauracji w nieprzyjemny
deszczowy dzień. Pierwsze spostrzeżenia – z wystroju poprzedniego lokalu też
sporo zostało – ogólna kolorystyka, białe krzesła, a nawet napis na tabliczce
nad barem. Kuchnia również niezmiennie włoska. „Zmieniło się wszystko” było
chyba sporą przesadą…Z głośników sączy się za to przyjemna włoska muzyka, przy
stołach siedzi liczna rodzina, dzieci jeżdżą samochodzikami po podłodze,
uśmiechnięta kelnerka biega tu i tam ogarniając salę. Czyli w sumie klimat
włoskiej rodzinnej trattorii na początek jest.
Specjalnością tego lokalu jest pizza rzymska – na cieście o grubości 1
cm lub więcej, o prostokątnym kształcie. To dobrze, że nowe Figaro specjalizuje
się w czymś na Saskiej Kępie nowym, szczególnie, że pizza rzymska jest bardzo
komfortowa do dzielenia się ze współbiesiadnikami. Mimo wszystko jest to jednak
„tylko” pizza a i jej mistrzów na Kępie nie brakuje – osobiście polecam Pinsę,
gdzie kupicie pizzę na cieście z zakwasem chlebowym oraz fantastyczne choć
niepozorne OSP Saska Kępa, gdzie szef Włoch robi pizzę w wersji
neapolitańskiej.
Jako, że nie jestem fanką pizzy włoskiej na grubym cieście (bo za bardzo przypomina mi focaccię zamiast pizzy) uczciwie postanowiłam jej nie zamawiać i nie oceniać. Zostaliśmy więc przy makaronach. Na moim talerzu dość szybko wylądowało tagliatelle z wołowiną, sosem pomidorowym, czosnkiem, cebulą, rukolą, pieczonymi orzechami włoskimi i winem (39,90 zł). Wyglądało bardzo apetycznie. I w zasadzie było to dobre danie, ale nie do końca przyjemnie zaskoczyło mnie swoją…goryczą. Przyzwyczajona jestem, że dania mięsne czy makarony mają pod wpływem wina głęboki smak, czasem z lekko wyczuwalną nutą owoców lub słodyczą. Jeśli ów gorycz była wynikiem dodania wina to polecałabym zastosować jakieś mniej taninowe, bo moc tanin się temu daniu nie przysłużyła. Poza tym makaron był na szczęście sprężysty, mięso miękkie, ale nie rozpadające się, a reszta dodatków pasowała do siebie. Ciekawy był nawet pieczony czosnek w kawałkach, który zjadłam dzielnie (i na zdrowie). Danie natomiast mogłoby dla mnie zawierać więcej orzechów, bo ich znalezienie było niczym szukanie igły w stogu siana.
Jako, że nie jestem fanką pizzy włoskiej na grubym cieście (bo za bardzo przypomina mi focaccię zamiast pizzy) uczciwie postanowiłam jej nie zamawiać i nie oceniać. Zostaliśmy więc przy makaronach. Na moim talerzu dość szybko wylądowało tagliatelle z wołowiną, sosem pomidorowym, czosnkiem, cebulą, rukolą, pieczonymi orzechami włoskimi i winem (39,90 zł). Wyglądało bardzo apetycznie. I w zasadzie było to dobre danie, ale nie do końca przyjemnie zaskoczyło mnie swoją…goryczą. Przyzwyczajona jestem, że dania mięsne czy makarony mają pod wpływem wina głęboki smak, czasem z lekko wyczuwalną nutą owoców lub słodyczą. Jeśli ów gorycz była wynikiem dodania wina to polecałabym zastosować jakieś mniej taninowe, bo moc tanin się temu daniu nie przysłużyła. Poza tym makaron był na szczęście sprężysty, mięso miękkie, ale nie rozpadające się, a reszta dodatków pasowała do siebie. Ciekawy był nawet pieczony czosnek w kawałkach, który zjadłam dzielnie (i na zdrowie). Danie natomiast mogłoby dla mnie zawierać więcej orzechów, bo ich znalezienie było niczym szukanie igły w stogu siana.
Mój towarzysz wybrał mięso innego rodzaju i
zdecydował się na fettuccine z
krewetkami i kalmarami, pomidorkami cherry, cytryną, natką pietruszki, białym
winem, czosnkiem i cebulą (41,90 zł). Połączenie owoców morza, cytryny,
czosnku i białego wina to bezpieczna klasyka i to danie faktycznie wyszło bez
kontrowersji. Krewetki i kalmary były nieprzeciągnięte, całość smakowała i
pachniała morzem, a wino było tu tylko delikatnym dodatkiem. Nie uniknięto
jednak, jak to w owocach morza, mdłego posmaku, który powinien być
zneutralizowany ciekawymi przyprawami, których mi w tym daniu zabrakło.
Atmosfera jest tu przyjemna, a dania
poprawne. Czy to jednak wystarczająco, aby za jeden makaron zapłacić 42 złote –
na to pytanie odpowiedzcie sobie sami. Szczególnie, że niższe ceny są nawet na
Francuskiej. Mimo, że szczerze trzymam kciuki za La Casa di Figaro, ich pizzę
rzymską i rodzinną atmosferę, to obawiam się, że przy aktualnym stosunku smaku
do ceny wygra jednak umiejscowiona obok Pikanteria, która i bez drogiego
sąsiada często pęka w szwach. Wtedy La Casa się zamknie, przyjdzie nowe i
historia będzie powtarzać się wciąż i wciąż…
OCENA: 3 / 5
Walecznych 61
Warszawa
Komentarze
Prześlij komentarz