MANDRAGORA - Legenda żydowskiej kuchni


Tym razem przenosimy się do Lublina – idealnego miejsca na weekendowy wypad dla mieszkańców Stolicy. Warto zwiedzić tu Rynek, podziemia Starego Miasta, Zamek z Kaplicą Świętej Trójcy, Muzeum na Majdanku, Archikatedrę św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty oraz pójść na długi spacer po skansenie w Muzeum Wsi Lubelskiej. A nade wszystko warto zapoznać się z historią tego miasta, które mocno naznaczone jest kulturą żydowską, obecną przede wszystkim w rejonach Podzamcza. Za kulturą wędrujemy zaś w kierunku kuchni, a mamy w Lublinie ambasadora żydowskiej kuchni – Restaurację Mandragora, mieszczącą się w sercu Starego Miasta. 

Lokal ten można już uznać chyba za legendę, mimo że powstał dopiero w 2004 roku. Wieść o świetnej i oryginalnej kuchni szybko się rozniosła, a wszechobecne bardzo wysokie noty tej restauracji sprawiły, że oczywiście nie mogłam ominąć tego miejsca. Tym bardziej, że kuchnia żydowska była mi znana jedynie z restauracji „U Fryzjera” w Kazimierzu Dolnym oraz z kilku lokali na Kazimierzu krakowskim. Połączenie słodkich i słonych smaków, z których ta kuchnia słynie, przypadło mi jednak do gustu.



Już stojąc przed wejściem do Mandragory przenosimy się w klimaty przedwojenne – zauważając zdjęcia osadzone w zniszczonych okiennicach starej kamienicy, przedstawiające żydowskie rodziny związane z tym miejscem. A we wnętrzu jest jeszcze bardziej klimatycznie. Wystrój przypomina tu dom babci, którego elementy nie poznały pojęcia nowoczesnego designu. Nawet kelnerki i kelnerzy wyglądają tu jakby uciekli z planu „Czasu Honoru”. Można uznać to za przesadę, ale dla mnie wszystkie te składowe tworzą aurę nieco magiczną, a już na pewno przenoszącą w czasie. Obsługa zasługuje tu zresztą na dużą pochwałę, bo oprócz tego, że sprawnie dba o wszystkich gości (a bez rezerwacji trudno tu o stolik), to jeszcze do tego świetnie zna kartę i jest w stanie opowiedzieć o każdym daniu w kontekście żydowskiej historii.





Na stole ląduje najpierw czekadełko w postaci (jakżeby inaczej) pieczywa i masła. Tym razem jednak słodki chleb z orzechami i rodzynkami zdobywa moje serce, a informacja o tym, że można go kupić na miejscu w ramach piekarni Mandragory uszczęśliwia mnie ogromnie. 


Korzystamy z polecenia miłej kelnerki i na przystawkę decydujemy się na dwie zupy. Flagowym wstępem do posiłku jest tu Gefilte Fisz czyli karp faszerowany w galarecie na słodko, jednak to danie dostępne jest tylko w menu szabasowym (piątek i sobota), a my trafiamy do knajpy w środku tygodnia. Decyduję się więc na równie polecany kapuśniak żydowski z rodzynkami i migdałami (10 zł). Ta zupa to po prostu eksplozja smaków! Słodki, kwaśny, pieprzny – znajdziecie tu wszystko w doskonałej harmonii. Do tego zróżnicowana tekstura składników i jestem naprawdę w kulinarnym niebie. Moje serce już płacze, że na tę zupę trzeba będzie jeździć na specjalne wycieczki. W menu napisane jest, że to pozycja obowiązkowa dla odwiedzających Mandragorę po raz pierwszy i nie jest to chwyt marketingowy.


Po takich doznaniach rosół drobiowo-wołowy z kreplachami czyli pierożkami z gęsiną (15 zł) wydaje się trochę rozczarowujący, bo przy kapuśniaku brakuje mu głębi smaku i jest mocno tłusty. Egzamin zdają za to miękkie pierożki z wybornym mięsem.


Aby jeszcze zaostrzyć apetyt przed daniami głównymi domawiamy z moim towarzyszem „Żydowski kawior” czyli siekaną wątróbkę drobiową z orzechami włoskimi, cebulką i jajkiem (15 zł). Niepotrzebnie spodziewam się tu znów słodkich nut, ale przyznać trzeba, że wątróbka jest wyborna a jej forma podania interesująca.


Przechodzimy do solidniejszych posiłków – wybieram Kreplach czyli pierogi czosnkowe (22 zł), zachęcona smakiem tych z rosołu. Mimo dobrego smaku zaserwowanego w nich mięsa, nuta czosnku jest tu jednak zbyt delikatna a pierogi są bardzo suche. Przydałaby się do nich jakakolwiek omasta lub sos. W związku z powyższym nie udaje mi się niestety zjeść ich do końca, ale zabrane na wynos okazują się całkiem dobrą przekąską jeszcze następnego dnia.



Wątróbka z grzybami na miodzie i winie (25 zł), rekomendowana przez przewodnik Gault&Millau, to już na szczęście inna historia. Jest wyśmienita, cudownie nasączona słodkim sosem i nie potrzeba jej naprawdę większej oprawy niż dodana do niej chałka. Gorzkawa wątróbka i słodkie pieczywo i sos stanowią trio idealne. Koniecznie wybierzcie to danie gdy odwiedzicie Mandragorę.


Na koniec zaopatrujemy się jeszcze w bochenek chleba serwowanego w czekadełku (12 zł). Ciemne pieczywo z rodzynkami i orzechami zachowuje swoją świeżość jeszcze przez kilka dni i jest idealnym przedłużeniem przyjemności, jakiej przez większość czasu doświadczaliśmy podczas tutejszego posiłku. A wy odwiedzając Lublin nie zapomnijcie o wizycie w Mandragorze. Nie pożałujecie na pewno!   




OCENA:  4.5 / 5



MANDRAGORA
Rynek 9
Lublin

Komentarze

Popular Posts