CHMIELARNIA - Kraina piwem i curry płynąca
Jak wiadomo nie samym jedzeniem człowiek żyje, ale
również i dobrym napitkiem. Nowa fala piwna, zapoczątkowana w Polsce przez
"Atak Chmielu" Pinty oraz Browar Artezan, ruszyła z kopyta już dobrych kilka lat temu, powodując
otwieranie się coraz to nowszych multitapów (czyli barów z wieloma kranami z
piwami rzemieślniczymi) oraz rozsławiając Warszawski Festiwal Piwa na takim
poziomie, że mimo imprezy dwa razy w roku, napicie się tam w atmosferze
kontemplacji jest absolutnie niemożliwe, a tłoki przypominają te na cmentarzach
w Dzień Wszystkich Świętych w latach 90-tych. Z tego też powodu, po wielu
udanych edycjach, przestałam na Festiwal chodzić, a jedynym miejscem gdzie mogę
teraz napić się dobrych rzemieślniczych piw są multitapy właśnie. Mimo coraz
większej ich liczby wciąż trudno w nich o wolne miejsce – nie tylko w weekend,
ale i w tygodniu. Drugi ich minus to…jedzenie, a właściwie jego brak.
W pierwszych multitapach
jak Kufle i Kapsle czy Piw Paw na próżno było liczyć na konkretne dania
zaspokające głód. A przecież po piwie apetyt wzmaga się w szalonym tempie i chipsy
czy paluszki mało kogo mogą zadowolić…
Potem coś zaczęło się zmieniać, a w multitapach zaczęła pojawiać się najprostsza kuchnia amerykańsko-włoska czyli burgery, sandwiche i pizze - fast foody tak bardzo kojarzone z popijaniem piwa, na szczęście w slowfoodowej wersji. A w totalnej kontrze do tego wszystkiego zaistniała…Chmielarnia. Najpierw nieśmiało, w małym lokalu w piwnicy na ulicy Twardej, potem pięknie rozbudowana, dwuczęściowa restauracja na Marszałkowskiej. Restauracja przez duże „R” bowiem to w tych lokalach odważono się serwować do piwa kuchnię nepalską – i okazało się to zasłużonym sukcesem.
Potem coś zaczęło się zmieniać, a w multitapach zaczęła pojawiać się najprostsza kuchnia amerykańsko-włoska czyli burgery, sandwiche i pizze - fast foody tak bardzo kojarzone z popijaniem piwa, na szczęście w slowfoodowej wersji. A w totalnej kontrze do tego wszystkiego zaistniała…Chmielarnia. Najpierw nieśmiało, w małym lokalu w piwnicy na ulicy Twardej, potem pięknie rozbudowana, dwuczęściowa restauracja na Marszałkowskiej. Restauracja przez duże „R” bowiem to w tych lokalach odważono się serwować do piwa kuchnię nepalską – i okazało się to zasłużonym sukcesem.
Część „piwna” Chmielarni na Marszałkowskiej jest mroczna i ciemna, jak
to w większości tego typu lokali bywa. Krzesła nie są do końca dostosowane
wysokością do wygody jedzenia. Jeśli zaś traficie do położonej po drugiej
stronie wejścia strefy restauracyjnej, znajdziecie tam więcej przestrzeni,
miękkie krzesła i tradycyjne stoły z obrusami, choć ogólna kolorystyka też jest
raczej ciemno-drewniana. My niestety trafiliśmy akurat na imprezę zamkniętą na
tej sali. W kuchni Chmielarni bryluje nie byle kto, bo członek niezwykle
utalentowanej kulinarnie rodziny, gotującej również w Himalaya Nepal (a teraz
po zmianie nazwy – Himalayan Yeti), którą zachwycałam się kilka miesięcy temu.
Kucharz jest zatem z Nepalu i zna się doskonale na tym co serwuje. Przejdźmy
więc do konkretów…
Podczas spotkania towarzyskiego na wstępie zaskakuje mnie w menu ilość
pozycji z kuchni tajskiej. Trochę nie mam zaufania, trochę jestem ciekawa, na
szczęście jeden z mych towarzyszy decyduje się na Żółte Curry z kurczakiem (28 zł). Na wstępie bardzo ważna informacja
– ceny z menu, mimo że byłyby względnie konkurencyjne nawet gdyby obejmowały
sam sos, to zawierają w sobie do wyboru ryż lub chlebek roti – a to sprawia, że
stosunek jakości do ceny jest tu naprawdę na szóstkę i warto choćby dlatego
postać trochę w kolejce do wolnego stolika oraz przemęczyć się w ciemności
piwnej sali. Żółte curry nie ma tak wyczuwalnego mleczka kokosowego, jak
zapowiadają w menu, wyróżnia je natomiast intensywny aromat trawy cytrynowej.
Smakuje rzeczywiście zupełnie inaczej niż sosy nepalskie i za to zdecydowany
plus. Mimo oznaczenia dwiema papryczkami jest tylko przyjemnie pikantne. Potrawa
jest smaczna, ale ja rekomenduję jednak zamawianie tej kuchni, na której
kucharz zna się najlepiej.
W związku z powyższym sama zamawiam jeden z moich ulubionych sosów, ale
w zaskakującej nowej odsłonie, czyli Kormę
z kozieradką podaną z serem paneer (29 zł). Jeszcze w żadnej indyjskiej czy
nepalskiej knajpie nie spotkałam się z dodawaniem kozieradki do słodkawego sosu
z orzechów nerkowca, a okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Kozieradka
odświeża bowiem to danie i przyjemnie przełamuje słodycz orzechów. Do tej
wersji podane są też inne dodatki niż do tradycyjnej kormy z kurczakiem (30 zł) – posypanej z wierzchu płatkami
migdałów. Ja zamawiam danie w wersji z ryżem i zgodnie ze wszystkimi stwierdzam,
że jest go troszkę za mało w stosunku do ilości sosu. Szkoda jednak narzekać,
gdy ceny za całość są tak zadowalające.
Moja druga połowa wybiera Kadai z
baraniną (32 zł) czyli sos z dodatkiem papryki, imbiru i pomidorów, tym
razem w duecie z chlebkiem roti. Sam sos, w przeciwieństwie do pozostałych, nie
ma żadnej słodkiej nuty a raczej kwaskowo-pikantną. Ostrość czuć w nim najintensywniej,
ale wciąż jest ona na komfortowym poziomie (oznaczenie na dwie papryczki). Baranina
jest miękka i nie wydziela nieprzyjemnych zapachów. Zaskakujący okazuje się
chlebek roti, którego forma przypomina mi krajobraz na księżycu ;). Jest
chrupki, dobrze napowietrzony i zdecydowanie mniej tłusty od najbardziej
popularnych naanów.
Wszystkim daniom towarzyszy oczywiście piwo. Bardzo zróżnicowane zarówno
smakowo jak i cenowo. Każdy na pewno znajdzie coś dla siebie, a obsługa chętnie
w wyborze pomoże. Kuchnia jest tu dla mnie na piątkę, ale pewne niedociągnięcia
lokalowe i organizacyjne nieco obniżają ocenę. Jeśli jednak chcecie porządną
kuchnię nepalską zjeść w jeszcze bardziej porządnej cenie – lepszego miejsca
nie znajdziecie.
OCENA: 4 / 5
CHMIELARNIA
Marszałkowska 10/16
Twarda 42
Warszawa
Komentarze
Prześlij komentarz