ORZO - Miejska dżungla
Założyć restaurację dobrze karmiącą to oczywiście podstawa udanego
biznesu, rzadko natomiast zdarza się otworzyć lokal dodatkowo zaangażowany w
walkę z palącym współcześnie problemem. Mowa tu o smogu czyli demonie, z którym
Warszawa (i nie tylko) boryka się od dawna i z którym walka na razie jest mało
skuteczna. Na miejscu dawnego AÏOLI by Mini na Placu
Konstytucji, w ramach nowego konceptu dawnego współwłaściciela AÏOLI, powstało
ORZO People Music Nature, którego sama nazwa wskazuje nam kierunek w zgodzie z
naturą. Lokal pełen jest roślin o właściwościach antysmogowych i
oczyszczających powietrze. ORZO propaguje akcję #orzooddychaj również w mediach,
edukując jakie rośliny idealnie nadają się do wnętrz by nam wszystkim oddychało
się lepiej.
Zdrowie zdrowiem, ale również estetycznie, dzięki roślinom, lokal prezentuje się wspaniale. Można się tu poczuć jak w prawdziwej miejskiej dżungli. Jest przestronnie, gwarno, trochę nawet imprezowo – co słychać w rytmach klubowej muzyki dobiegającej z głośników. Sercem sali na parterze jest jasno oświetlony bar. Co ważne, mimo naprawdę wielu osób w restauracji, nie czuje się tu tłoku, a i obsługa sprawia, że klient czuje się zaopiekowany i sprawnie ogarnia wszystkie zamówienia.
Ucztę w ORZO zaczynam zestawem przystawek Mezze & Salsa (26,90 zł), którego składowe zapowiadają się
bardzo obiecująco – falafele z batata i żółtego buraka, domowy hummus, tapenada
z czarnych oliwek, sałatka tabbouleh, czipsy z platano macho, focaccia
scrocchiarella i do tego salsa mango oraz sos chilli. Na stole ląduje
koszyczek, który cieszy nasze oczy a zaraz potem…zachwyca podniebienia.
Naprawdę możecie ten zestaw brać w ciemno bo nic w nim nie zawodzi. Falafele, w
postaci przypominającej cevapcici na patyku, są w sam raz słodkawe i mięsiste.
Dobrze trzymają się patyczka i wygodnie się je konsumuje. Hummus i tapenada
smakują dokładnie tak jak powinny, focaccia jest przyjemnie chrupiąca. Salsa z
mango stanowi ciekawy kontrapunkt, natomiast sos chilli jest odpowiednio ostry
i słodki zarazem. Czipsy z platana to strzał w dziesiątkę – zdrowa alternatywa
dla wszechobecnych nachosów na przystawkę i co ważne – są w pełni wytrawne,
wcale nie smakują słodkim bananem. Sałatka tabbouleh pod koniec jedzenia, gdy
sos ze słoiczka zostaje już zjedzony, jest dość sucha, ale sam sos jest
wyśmienity i w tym duecie ten dodatek świetnie orzeźwia.
W ORZO pozostało sporo elementów obecnych w menu
AÏOLI (recenzja TUTAJ) – przede wszystkim pizze i burgery. Zaczynamy więc z
przyjaciółką od Pizzy Cheesy Pear (26,90
zł mała/ 36,90 zł duża) z serem gorgonzola, serem taleggio, gruszką,
orzechami włoskimi, rukolą i sosem vermut. Pizza jest odpowiednio cienka, nie
rozmiękła, ze smacznym ciastem. Połączenie składników daje wyrazisty i
przyjemny smak. Mam jednak jedno „ale” i tyczy się ono rozmieszczenia
składników na pizzy – są one nierównomiernie rozłożone, co powoduje, że w
trakcie konsumpcji częściowo jemy pizzę z menu, a częściowo margheritę. Ten
mały szczegół - do poprawki.
Zamiast decydować się na klasycznego burgera,
stawiam na całkowicie oryginalny koncept i zamawiam Black Label Porchetta (32,90 zł) czyli grillowany medalion
włoskiego boczku z serem taleggio, sosem vermut, konfiturą caffe bacon,
pomidorem i sałatą, podanymi w czarnej bułce maślanej. Przemiły kelner ostrzega
nas, że danie jest ciężkie i daleko mu do burgerowego klasyka czym szczerze
mówiąc tylko wznieca moją ciekawość. Do kanapki podane są również domowe frytki
z sosem alioli mary rose i ponownie sałatka tabbouleh. Cóż, jeśli ktoś z Was
oglądał kiedyś program „Man vs. Food” z Adamem Richmanem, to cytując klasyka -
„tym razem w starciu człowieka z jedzeniem jedzenie wygrało”. Ten burger
kompletnie pokonał mnie swoją ciężkością. Przyznać trzeba restauracji, że
składników nie pożałowali i w mojej bułce znalazły się nawet dwa medaliony
boczku. Mięso było miękkie i komfortowo się rozdzielało. Czarna bułka nie
smakowała goryczką sepii, którą była barwiona, ale nie czuć było również i
tego, że jest maślana – była nieco za sucha. Co ciekawe, w kanapce znalazł się
sos alioli mary rose, którego nie było w menu, za to konfitura caffe bacon
gdzieś znikła. To fatalnie, bo sos na bazie majonezu dodawał temu burgerowi
jeszcze więcej tłuszczu i ciężkości, a konfitury caffe bacon byłam bardzo
ciekawa. O tej zamianie nikt też nie poinformował. Choć mięso było smaczne, a
sam pomysł interesujący, to nie zamówiłabym tego burgera ponownie. Podane do
zestawu domowe frytki były jak najbardziej poprawne.
Podoba mi się to miejsce, podoba ideologia ORZO. Na pizzę mogę tu wrócić a na zestaw mezze wręcz muszę. Porchettę pozostawiam twardszym zawodnikom, którym wysoki cholesterol i ciężki żołądek niestraszne. Są niedociągnięcia, jak to w każdej nowej knajpie, ale jest naprawdę dobrze. A zaraz do ORZO wejdą nowe pozycje w menu, których jestem równie ciekawa.
OCENA: 4 / 5
pl. Konstytucji 5
Warszawa
Komentarze
Prześlij komentarz