ŻARCIE NA KÓŁKACH: 5. MISTRZOSTWA BURGEROWE - RELACJA

Lato w pełni, a więc sezon na uliczne jedzenie również. A póki co nie ma w całej Polsce większej imprezy z food truckami w roli głównej niż ta, która dwa razy do roku odbywa się pod Stadionem Narodowym w Warszawie dzięki Żarciu na Kółkach. Tym razem pobiliśmy nasz kolejny rekord i oto przed Wami recenzja aż 15 wozów! Nie byłoby to możliwe oczywiście bez pomocy przyjaciół oraz voucherów od zaprzyjaźnionych blogerów, za co ogromnie dziękujemy! Czytajcie, które wozy warto śledzić na mapie Polski i kolejnych zlotów, a które lepiej omijać szerokim łukiem. Smacznego!









Na zlocie 18-19 sierpnia prócz standardowej wyżerki odbywała się już 5 edycja Mistrzostw Burgerowych, w których brało udział 20 food trucków. Wyniki głosowania jury oraz publiczności są znane dopiero pod koniec drugiego dnia imprezy, więc ciężko zjeść u zwycięzcy. Postanowiliśmy więc, nie po raz pierwszy, skierować swoje kroki do aż trzykrotnego zwycięzcy tego konkursu, w tym zwycięzcy ostatniej edycji czyli Kill Grill Burger & Sandwich Bar. Nie byliśmy jedynymi, którzy wpadli na ten pomysł, więc trzeba było przygotować się na godzinne oczekiwanie. Po godzinie zaś na kolejne pół godziny…Gdy po półtorej godziny okazało się, że nasze zamówienie zostało pomylone, a numerek zdublowany, nie zapowiadało to niczego dobrego. I tak też niestety się stało. Burger Mistrz z wołowiną, sałatą, rukolą, aioli, chutneyem z papryki, sosem sezamowym, ogórkami ponzu, bekonem, gorgonzolą i tymiankiem był mocno średni, mięso słabo doprawione i przesmażone, a bułka wymięta niczym papier. Na domiar złego połowy wymienionych składników nie znaleźliśmy w środku…Nie tego spodziewaliśmy się po mistrzach. Wóz, z którego z genialnym skutkiem jedliśmy w mniej przytłaczających okolicznościach, nie udźwignął ciężaru własnego sukcesu…






Poza tą próbą przekornie szliśmy raczej w kierunku innych niż burgery dań. I tak trafiliśmy do wozu Po Nitce, serwującego różnego rodzaju makarony. To miła odmiana i truck nie miał na tym zlocie żadnej konkurencji w temacie past. Oferta obejmowała ravioli, gnocchi, czy mniej u nas popularne rotondi i ravioletti. My zdecydowaliśmy się na rotondi z kurkami, boczkiem, masłem i tymiankiem. Makaron bardzo apetycznie wyglądał i bardzo dobrze smakował. Ciasto było cienkie i delikatne, ale dobrze się trzymało. Słoność boczku nie przykryła innych smaków farszu. Warto też wspomnieć, że food truck przeszedł zdecydowanie dobrą zmianę odkąd 2 lata temu jedliśmy w nim ostatnio, bo serwuje teraz większe porcje za tę samą cenę.





Wędrujemy w rejony morskie i przenosimy się do wozu See Sea, oferującego owoce morza pod pieczą finalistki V edycji Hell’s Kitchen – Mai Jońskiej. Nie wiadomo, czy to znany program, czy oryginalne choć skromne (2 pozycje) menu przyciągnęło tylu klientów, ale pracownicy wozu ciężko radzili sobie z wydawką wrapów z owocami morza, za to niemal od ręki dostać można było pozycję Kreweta Koko Limo czyli 5 marynowanych krewetek w tempurze z trzema domowymi sosami i sałatką na bazie warzyw i kaszy kuskus. Było to danie przyjemne, krewetki były naprawdę pokaźne i lekko pikantne, sosy udane, a sałatka dobrze doprawiona.




W stronę Azji przywiodły nas dwa wozy z logiem Momo. Momo Wok Smak/Momo Pad Thai zaserwował nam…najgorszego pad thaia jakiego kiedykolwiek jedliśmy w food trucku. Można by pomyśleć, że to wina naszych spaczonych gustów po wizycie w Tajlandii, ale nie w tym rzecz, gdyż w wozach takich jak Tuk tuk czy Quchnia M zjedliśmy naprawdę smaczne wersje tej znanej potrawy. Małe koktajlowe krewetki, sos całkowicie wchłonięty przez makaron, dziwna fasolka i całkowity brak orzeszków ziemnych – to wszystko zabrało nam całą przyjemność z jedzenia.





Dużo bezpieczniejszym wyborem jest Momo Smak produkujący pierożki na parze, które od lat trzymają dobry poziom i mają naprawdę smaczne farsze. Ponadto zwrócę jeszcze uwagę na jedno – otóż żaden wóz nie pobił dotychczas smaku Mango Lassi z Momo Smak, a wierzcie mi, że wypiliśmy ich już wiele. Spieszcie się z zakupem tego napoju, bo zawsze rozchodzi się jak ciepłe bułeczki.





Jako wielka fanka quesadilli nie mogłam ich sobie odmówić żadnego dnia zlotu. Wóz Los Plackos i jego quesadille z kurczakiem zdecydowanie spełniły moje oczekiwania. Chrupiąca tortilla, ciągnący się cheddar, zdecydowane przyprawy i niczego więcej nie było trzeba. Wszystko elegancko się trzymało, nawet maczane w smacznym pomidorowym sosie.




Nieco gorzej poradziła sobie nowo poznana TACOmówka. Choć ich quesadille z kurczakiem, ananasem, kukurydzą, chili, mozzarellą i kolendrą były w smaku niezłe, to przesadzono z ilością sera (którego smak zabijał wszystko inne), mięsa było tyle „co kot napłakał”, a i nie najlepsze wrażenie zrobił fakt stosowania przez pracowników kukurydzy firmy „z kciukiem” z Auchan, która produkuje najtańsze i najgorsze rzeczy na rynku. Myślę, że pokazując się pierwszy raz z truckiem na takim zlocie, warto jednak bardziej zainwestować w dobrą jakość…






Tej nie zabrakło zdecydowanie w wozie Raz Ugryźć Proszę serwującego naleśniki na słono i słodko. Nazwa tego food trucka jest kompletnie bez sensu, gdyż naleśniki są tak pyszne, że ugryzienie ich tylko raz to prawdziwy grzech. Na początek skusiłam się na naleśnika szpinak-gyros. Wnętrze świetnie doprawione, bardzo bogate w składniki, z ciągnącym serem. Właściciel twierdzi, że przepis na ciasto dopracowywał przez 4 miesiące i ja mu wierzę, bo smakuje po prostu fenomenalnie. Jest cienkie, a mimo to świetnie trzyma wszystko w ryzach. Zupełnie nie dziwili mnie kolejni klienci podchodzący po zjedzeniu do pracowników z pochwałami. Skuszeni tym sukcesem na sam koniec dnia zamówiliśmy jeszcze naleśnika na słodko z mascarpone, nutellą i brzoskwiniami i tylko potwierdził on mistrzostwo Raz Ugryźć Proszę w dziedzinie gastronomii. Zapamiętajcie koniecznie tę nazwę!





Mówi się, że „jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”. Truck Los Santos i ich międzynarodowa kuchnia zdecydowanie przeczą temu powiedzeniu. Pisałam już o ich tajskich wrapach (recenzja TUTAJ), a tym raz skusiliśmy się na trochę Indii oraz zupełnie nową pozycję w menu. Indyjskie smaki zaprezentowano nam w potrawie Tikka Masala z kurczakiem w sosie kokosowo-pomidorowym, daktylami, ryżem, kolendrą i kwaśną śmietaną. Smakowało to inaczej niż w knajpach prowadzonych przez rodowitych Hindusów, ale zupełnie nie szkodzi bo było aromatycznie, mięsa nie brakowało, śmietana świetnie wyrównała pikantny smak sosu, a dodanie daktyli było strzałem w dziesiątkę. Jeszcze smaczniejsza okazała się nowość w menu – Bałkański Burger z grillowanym wołowym cevapcici, bułką Lepinją, bekonem, serem halloumi, warzywami, majonezem chipotle i sosem lutenica. Takich kanapek mi na zlotach brakuje! Bardzo intensywna i bardzo oryginalna w smakach, z mięsem rozpływającym się w ustach. Burgery są już passé, teraz czas właśnie na takie dania!







W kolejnej alternatywie do klasycznych burgerów mamy równie wytrawnego gracza – Arizona Pastrami. Ich kanapka West Coast z pastrami, bekonem, jalapeno, cheddarem, masłem orzechowym, konfiturą z malin i sosem jogurtowo-chrzanowym to bomba smaków i szkoła jak soczyste powinno być mięso podawane w porządnym food trucku. Zdecydowanie warto tu przyjść i delektować się tą pozycją.





Było cevapcici, było pastrami, czas na pulled pork czyli szarpaną wieprzowinę. Na zlocie jej reprezentantem był Gruby Bus. Kanapka Boczuś z mięsem wieprzowym lub wołowym, serem, boczkiem, piklami, pomidorem i sałatą to połączenie dość klasyczne. Mięso rozpływało się w ustach i było lekko słodkie. Mokra kanapka szybko się jednak rozpadała i była mocno niekomfortowa w jedzeniu, a ser nie rozpuścił się jak powinien, co stanowiło jej jedyne minusy.





Kończąc dział kanapkowy zachodzimy jeszcze do Philly Cheese Steak, o którym pisałam już wcześniej recenzując kanapkę Tex-Mex (recenzja TUTAJ). Nie mam w zwyczaju dublować się z recenzjami, ale ten wóz zasługuje na to w stu procentach, bo zjedliśmy kolejną potrawę, która była po prostu wyśmienita! Tym razem wybór padł na kanapkę Italiana z pokrojonym w paski stekiem, papryką, sosem serowym, zabrakło już w wozie czerwonego pesto, ale to zupełnie nie szkodzi. Dlaczego? Bo te kanapki to totalny sztos i po prostu musicie ich spróbować!





Jeśli zaś doskwiera Wam mniejszy głód, dobrym wyborem będzie food truck Flammaster proponujący alzackie placki zwane flamami. Cienkie podpłomyki podkreślają smak ciekawych dodatków. Ja polecam pozycję French z serem pleśniowym, suszonymi pomidorami, granolą, rukolą i mango. Dla niektórych danie to może być zbyt delikatne a przez to niezbyt godne uwagi, ale dla zmęczonych ociekającymi tłuszczem burgerami i frytkami to propozycja w sam raz.




A jeśli o frytkach mowa to tym razem odwiedziliśmy wóz O Bulwa. Mają oni w ofercie wiele sosów domowej roboty, ja wybrałam sos karmazynowy na bazie domowego majonezu i ketchupu, z dodatkiem marynowanej cebuli, parmezanu i chili. Sosik w sam raz pikantny, o bardzo ciekawym smaku. Frytki złociste, chrupiące, gorące w środku. Nie ma się do czego przyczepić.




A na zakończenie oczywiście lody. Tym razem w wersji molekularnej (z użyciem ciekłego azotu) od Hokus pełen Pokus z Zielonki. Lody gęste, porcja solidna. Moje podniebienie rozsmakowało się w duecie malina-biała czekolada. Czuć było w nim kawałki czekolady i świeżutkie dojrzałe maliny. Ich kwaskowość świetnie kontrastowała ze słodką czekoladą. Nieco mniej w mym guście okazał się smak masła orzechowego – zbyt słodki. Niemniej jednak lody te są zdecydowanie godne uwagi.




Uff! Gdy teraz patrzę na powyższą listę sama nie mogę się nadziwić jak daliśmy wszystkiemu radę. A jednak siedząc (i trawiąc) na leżaku pod Stadionem do późnych godzin wieczornych, czuliśmy przyjemną błogość…i z tym właśnie wspomnieniem czekamy na kolejny zlot Żarcia na Kółkach. Do zobaczenia!




Komentarze

Popular Posts