KHUK - Nie wszystko złoto co się świeci...

Po podróży do Tajlandii restauracje tajskie w Warszawie zaczęły interesować mnie jeszcze bardziej niż zwykle. Choć kuchnia tajska jest jedną z moich ulubionych, to dopiero po pobycie w tym kraju mogłam odnieść smaki odnalezione na stołecznych talerzach do tego, co jadłam na południu i w centrum dawnego Syjamu. Dotychczas znane lokale przestały w moich kulinarnych poszukiwaniach wystarczać i z apetytem szykowałam się na podbój kolejnych, podobno tajskich miejsc. Kto szuka, nie błądzi, ale nie każde restauracyjne doświadczenie okazało się godne powtórzenia. O tym jakich składników nie wrzucać do pad thaia i jak niedługa droga dzieli czasem polski rosół od „tajskiej” tom yam czytajcie w dzisiejszej recenzji.


Restaurację Khuk, działającą wcześniej pod szyldem Little Thai Gallery, poznałam na Nocnym Markecie zamawiając niezłą zupę Tom Kha z kurczakiem. Nocny Market pozostał już tylko wspomnieniem, ale ekipa Khuka połączyła siły z Little Thai Gallery na Placu Dąbrowskiego w Śródmieściu. Lokal, choć niewielki, urządzony jest ze smakiem i lekką nutką elegancji. Jest tu przyjemnie i ciepło, nie brakuje roślin i intymnego oświetlenia.





Startujemy z przystawkami na zimno i ciepło i w czteroosobowym towarzystwie zamawiamy absolutny tajski klasyk czyli Som Tum Mamuang (30 zł)ostrą sałatkę z mango, krewetkami, wiórkami kokosowymi, orzechami ziemnymi i tajskimi ziołami. Sałatka oryginalnie podawana jest z zieloną papają, jednak ze względu na trudną dostępność tego owocu w naszych rejonach, wariacja z mango jest dla mnie jak najbardziej dopuszczalna. Sałatka jest trochę kwaśna, trochę słodka i zdecydowanie pikantna. To przyjemna interpretacja tego świeżego dania.



Z ciepłych przystawek sięgamy po Gung Thawt (21 zł) czyli krewetki w tempurze z trawą cytrynową, kolendrą i kurkumą. Danie jest pięknie podane, a krewetki nieprzeciągnięte i sprężyste. Pochwalić nie da się za to tempury, która jest rozmiękła i zdecydowanie brakuje jej chrupkości, z której przecież najbardziej słynie.



Czas na zupy. Tym razem postanawiam spróbować czegoś innego niż na Nocnym Markecie i zamawiam klasyczną zupę Tom Yam Gung (24 zł) czyli wywar z pomidorami, grzybami pochwiakami, trawą cytrynową i liściem limonki, z dodatkiem krewetek. Duże jędrne krewetki to niestety jedyne dobro odnalezione w tym daniu. Wywar jest bardzo cienki, brak mu jakiejkolwiek głębi i tajskich aromatów. Wraz z kolegą, który zamówił tę samą zupę, nie możemy pozbyć się wrażenia, że do zwykłego polskiego rosołu wrzucono tajskie składniki i garść chili. Posmak cytryny i ostrość to jedyne co czuć w tej potrawie. I może nie powinno to dziwić, bo ilość dodatków w misce jest naprawdę uboga.

Na całe szczęście podniebienie ratuje Guaw Tiaw Pet (21 zł) czyli zupa z pieczonej kaczki z kiełkami i makaronem ryżowym. Jest słodkawa, lekko nawet korzenna niczym sos hoisin, nie brakuje w niej umami. Rozgrzewa i po prostu smakuje. Jest naprawdę podobna do tej, którą jadłam na najpopularniejszym stoisku z kaczką w chińskiej dzielnicy w Bangkoku.  



Przechodzimy do dań głównych. Nasi towarzysze decydują się na makarony, w tym kolejny klasyk tajskiej kuchni (szczególnie tej turystycznej) - Pad Thai Phak (30 zł) czyli pad thai w wersji z warzywami. To danie to kompletna pomyłka. W makaronie nie znajdujemy wielu bazowych składników – sosu tamaryndowego, tofu, szalotki czy większej niż znikoma ilości jajka. Jest za to wesoły przekrój warzyw z mrożonki do kuchni chińskiej – marchewka, brokuł, zielony groszek i bambus. Na domiar złego nitki rozgotowanego makaronu pocięte są (lub pokruszone) w paski długości 3-4 centymetrów niczym krajanka z polskiej pomidorowej. Jeśli trafiła nam się końcówka z opakowania z makaronem to bardzo dziękujemy, ale tego typu danie przyrządziłby nawet najbardziej nierozgarnięty student w akademickiej mikrofalówce (z funkcją rozmrażania oczywiście). Danie zostaje naprędce zwrócone, przy czym nie zostaje odjęte od rachunku, co pozostawia wiele do życzenia. W ramach przeprosin koleżanka dostaje jedynie lody na deser.



Potrawa kolegi – Pad Woon-Sen (30 zł) czyli smażony makaron sojowy z jajkiem, warzywami i kurczakiem, do złudzenia przypomina wyglądem i smakiem nieszczęsnego pad thaia. Widzimy tu dokładnie ten sam zestaw warzyw, co czyni tę pozycję z menu kompletne nieadekwatną do swojej ceny. Kreatywność na kuchni przegrała chyba z lenistwem kucharza.



Dzięki Bogu okazuje się, że istnieją w Khuku dania, nad którymi pochylono się z uwagą i miłością i są to curry. Kaeng Garee Mango Pet (43 zł) czyli żółte curry z mlekiem kokosowym, mango, papryką, cebulą, pomidorem i mięsem kaczki jest bardzo przyjemnie słodkawe, lekko owocowe i kremowe w konsystencji. Smaki warzyw i mango zdecydowanie zdążyły się ze sobą przegryźć, tworząc aromatyczną mieszankę. Mięso kaczki jest miękkie i nie za tłuste. Z apetytem pałaszuję całą miseczkę.



Z dużym smakiem podjadam również Kaeng Keow Waan Gai (35 zł) czyli zielone curry z mlekiem kokosowym, papryką, bambusem, tajskim bakłażanem, bazylią i kurczakiem, które zamawia mój mąż. Jest równie kremowe i dobrze doprawione jak moje, choć w Tajlandii zielone curry charakteryzowałoby się z pewnością większą ostrością. Jedyny zarzut mam do przystrojenia obu dań z ryżem. Każdy kto kiedykolwiek hodował bazylię z pewnością wie, że ciemne plamy na liściach oznaczają, iż w wyniku nadmiaru wody, na korzeniach (a co za tym idzie na całej roślinie) rozprzestrzenił się grzyb czyli bazylia jest zwyczajnie chora i nie nadaje się do jedzenia. Podanie do potrawy takich liści, nawet w formie dekoracji, jest delikatnie mówiąc ogromnym faux pas.


Posiłek wieńczymy przeprosinowymi lodami z zielonej herbaty matcha oraz mango. W smaku nie ma im czego zarzucić, natomiast polecam kuchni przyjrzeć się dokładnie swojej zamrażarce, bo kosteczki lodu w środku sorbetu to wynik nieodpowiedniego mrożenia.



W uroczym Khuku zaserwowano nam naprawdę piękny posiłek, przyozdobiony kwiatami, liśćmi bananowca, kolorowy i pachnący. Cóż jednak po kuszącym wyglądzie, jeśli w większości smaki pozostawiały wiele do życzenia a błąd gonił błąd. To nie jest kuchnia jaką spotkacie w Tajlandii. To bardzo luźna interpretacja smaków, które interpretacji nie wymagają. Nie wrócę.


OCENA: 2.5 / 5


KHUK
Plac Dąbrowskiego 2/4
Warszawa

Komentarze

Popular Posts