RAAN JAY FAI * - Street food z gwiazdką Michelin

Gwiazdka Michelin – to hasło wywołuje dreszcz emocji u każdego smakosza. Kojarzy się z wysokim poziomem kuchni, niespotykanymi smakami, wyrafinowaniem i elegancją oraz niebotycznie wysokimi cenami. Nie wszyscy jednak wiedzą, że w ciągu ostatnich lat prestiżowy czerwony przewodnik Michelin docenił nową kategorię gastronomiczną – street food. Choć jest on daleki od wyobrażeń gwiazdkowych restauracji, trzem miejscom na świecie udało się podbić podniebienia inspektorów i nie jest przypadkiem, że wszystkie te miejsca znajdują się w Azji. Jednym z nich jest niepozorny lokal Raan Jay Fai położony nieopodal Złotej Góry i kilkanaście minut spacerem od sławnej uliczki Khao San w Bangkoku – stolicy Tajlandii.


Postać Jay Fai czyli Cioci Fai, a dokładnie 72-letniej Supinyi Junsuty, to już marka sama w sobie. Niezwykle dziarska Pani, w nieodłącznych goglach (chroniących przed dymem i pryskającym tłuszczem) i wyrazistej czerwonej szmince, każdego dnia na żywym ogniu w wielkim woku przygotowuje z osobna każde zamówione danie z karty. Nie uczy nowych pokoleń swoich technik być może dlatego, że nadano jej tytuł „Królowej street foodu”, a jak wiadomo królowa jest tylko jedna. Gdy dowiedziała się o przyznanej gwiazdce początkowo odmawiała przyjechania na galę Michelin, gdyż nie wyobrażała sobie zamknięcia restauracji w tym dniu. Teraz, rok po swoim wielkim sukcesie, chciałaby gwiazdkę…zwrócić. Zmęczona kontrolami ze skarbówki, presją oraz wielkim zainteresowaniem zarówno dziennikarzy jak i turystów, którzy nieustannie fotografują i filmują ją przed lokalem niczym zwierzątko w zoo.




Cierpliwość to chwalebna cecha nie tylko u Cioci Jay, ale również u jej klientów. Spożycie posiłku w jej restauracji nie jest bowiem takie proste. W pierwszej kolejności, przybywając na miejsce, należy zapisać się do zeszytu oczekujących na stolik. Czas oczekiwania? Kompletnie nieznany. Można więc wybrać się na okoliczne zwiedzanie, ale godzina która przepadła, nie podlega już uwzględnieniu. Dla cierpliwych stoi więc przed restauracją obszerny plastikowy stół, przy którym siedzą czekający klienci z książką czy laptopem. My dostajemy stolik w lokalu po dwóch godzinach oczekiwania. A niestety nie jest to koniec tęsknoty za jedzeniem. Po wejściu do Raan Jay Fai powinniście otrzymać posiłek w ciągu kolejnej godziny. Pamiętajcie, że właścicielka każde danie przyrządza osobno i to bez niczyjej pomocy. My mieliśmy pecha i przed nami weszła do lokalu pokaźna grupa ubranych w garnitury gości, wyglądających na ważne tutejsze persony. Na szczęście, przygotowani na wszelkie ewentualności, nie mieliśmy tego dnia już żadnych innych planów. W końcu, po 3 godzinach i 45 minutach oczekiwania, dania wylądowały na naszym stole…





Zamówiliśmy najbardziej popularne pozycje z menu. Przede wszystkim Omlet z kraba (1000 THB czyli ok. 115 zł), który stanowi flagowe danie restauracji. Myślę, że ten posiłek może wywołać pewne kontrowersje. Smakiem bowiem nie zwali Was z nóg i jest to efekt całkowicie zamierzony. Tajlandia słusznie kojarzy się wszystkim z eksplozją aromatów i bogactwem przypraw. W omlecie od Jay Fai ich nie znajdziecie, bowiem to krab jest absolutnym bohaterem tej potrawy, a Ciocia doskonale wie czym jest szacunek do składnika i umiejętne jego podkreślenie. Masło, jajko i szczypta soli cudownie okalają piękne mięso kraba, którego ilość przechodzi moje oczekiwania. To danie delikatne, ale bardzo oryginalne. Lekko chrupkie na zewnątrz i niezwykle soczyste w środku. To uczta dla tych, którzy potrafią docenić doskonały produkt bez zbędnych ozdobników. I wierzcie mi, że prawdopodobnie nigdzie indziej czegoś takiego nie zjecie.



Drunken noodles czyli „pijane kluski” (800 TBH czyli ok. 92 zł) to z kolei ukłon w stronę klasycznej tajskiej kuchni. Z początku wydaje mi się, że sprężysty szeroki makaron, z sosem rybnym i sojowym, tajską bazylią, mini kukurydzą i papryką, absolutnie niczym mnie nie zaskoczy, ale właśnie to danie w pełni zasługuje na gwiazdkę. Ma w sobie bowiem tyle smaku i tyle umami, że do dziś nie potrafię odgadnąć co właściwie kryło się w tym aromatycznym sosie. Jeśli ten magiczny składnik przyciągnął tu rzesze klientów, to wszystko jest jasne.



Do całego posiłku raczymy się mrożoną herbatą z chryzantemy. Napój ten jest w Tajlandii tak popularny jak i same kwiaty. Daje przyjemne orzeźwienie, choć zgodnie z tajskimi gustami, jest też bardzo słodki.


Sukces lokalu Raan Jay Fai nie dziwi, gdy spróbuje się jego dań. Nieustająco zadziwia mnie za to skromność jego właścicielki i brak chęci przekucia tak wielkiego sukcesu w sieciowy biznes. Ciocia Jay to tradycjonalistka, ale i buntowniczka, która nie daje się złamać wścibskim urzędnikom i nachalnym dziennikarzom. Ona chce po prostu dobrze karmić i nigdy nie zawieść swoich klientów. Czy byłabym skłonna jeszcze raz czekać tyle na jedzenie? Zdecydowanie nie. Czy zawitałabym ponownie by zjeść te dania za taką cenę? Zdecydowanie tak.
Jeśli więc dysponujecie czasem i cierpliwością, odwiedźcie Jay nie tylko by ją sfotografować, ale by okazać szacunek dla jej uporu i ciężkiej pracy i przy okazji bardzo smacznie zjeść. Ciocia myśli już powoli o emeryturze, więc spieszcie by nie przegapić tego niezapomnianego street foodowego doświadczenia!


RAAN JAY FAI*
327 Maha Chai Rd, Khwaeng Samran Rat,
Bangkok, TAJLANDIA

Komentarze

  1. Przedwczoraj byłem w NYC w restauracji Cafe China. Mają gwiazdkę nieprzerwanie od 2014 roku, właśnie im podtrzymano na 2019. Lunche są w cenie 11 dolarów, oczywiście są też droższe pozycje. Otwarcie o 11, przed 12 stolik bez trudu, ale koło 13, kiedy wychodziliśmy, knajpa pękała już w szwach. Smacznie, super relacja jakości do ceny, autentyczna kuchnia syczuańska. Fajnie, że można też zbierać takie doświadczenia bez uszczuplenia portfela.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popular Posts