CZECHY : Co zjeść? Co wypić?
Czeska Praga – idealne miejsce dla Polaków na weekendowy wypad za
granicę. Idealne nie tylko pod względem przepięknej architektury, ciekawej
historii, malowniczego położenia i niskich cen, ale i pod względem kuchni
właśnie. Mamy z Czechami sporo wspólnego – lubimy mięso, tłuste i syte dania
oraz piwo i alkohol ogółem. Lubimy celebrować wspólne jedzenie przy kuchni
pomysłowej, oryginalnej, ale i prostej. A ja Czechów kocham dodatkowo za
uwielbienie dla sera, który i ja ubóstwiam, i wyniesienie go na piedestał w
rodzimej kuchni. Oto przewodnik co warto zjeść i wypić u naszych czeskich
sąsiadów.
CO JEŚĆ?
Zaczniemy oczywiście od przystawek i od wspomnianego głównego bohatera – sera.
Jest on przyrządzany tu na wiele sposobów, zarówno na ciepło jak i zimno.
Bardzo znaną przystawką jest ser hermelín, który odpowiada znanemu wszystkim
camembertowi, choć moim zdaniem jest on nieco bardziej słony od swego francuskiego
brata, co akurat bardzo mi pasuje. Szczególnie jeśli mówimy o potrawie zwanej Nakládaný Hermelín czyli serze…marynowanym.
Tak, tak, my szczycimy się marynowaniem warzyw i owoców, uważamy się za
mistrzów kiszonek, ale marynowany ser wymyślili właśnie tam. Zalewa się go
olejem słonecznikowym lub rzepakowym, dodaje czosnek, cebulę i przyprawy i
wkłada do słoika. Efekt może być różny w zależności od czasu marynowania (kilka
dni do kilku tygodni), temperatury tego procesu no i oczywiście dodanych
składników. Miłośników sera jednak na pewno nie zawiedzie. Przysmak jemy prosto
ze słoiczka i popijamy jasnym piwem np. typu pilzner – coś pysznego!
Hermelín można też zjeść na ciepło w formie grubych plastrów
posypanych przyprawami. Dla równowagi często podaje się go z mięsem np.
boczkiem. Powiem szczerze, że wersja na ciepło chwyta mnie za serce jeszcze
bardziej niż ta ze słoiczka. Nie jest to kuchnia fit, ale danie warte jest
grzechu.
W różnorodności pod względem smaków zup bijemy Czechów i pewnie cały
świat na głowę, ale jedna pozycja jest tu absolutnie obowiązkowa do spróbowania
- Česneková Polévka czyli zupa
czosnkowa zwana też uroczo „česnečka”. Zupa nie jest gęsta, to raczej bulion na
czosnku i ziemniakach, podawany z solidnymi kawałkami chleba. Czasem dodawany
jest do niej (a jakże) ser lub jajko. To potrawa wywodząca się z biedoty, ale
smaczna i przede wszystkim rozgrzewająca i zdrowa na jesień czy zimę. Polecam
ją zdecydowanie bardziej niż równie popularną zupę piwną, która jest często
zwykłym bulionem z dodatkiem piwnego posmaku.
Miłośnicy streetfoodu w Czechach natkną się głównie na kiełbasy i
oczywiście ser. Najpopularniejszą kiełbasą jest tu Utopenec czyli kiełbaska wieprzowo-wołowa z dodatkiem słoniny,
przypominająca serdelek. Można jeść ją na ciepło lub…w marynacie, gdzie zalewa
się ją wodą z octem i przyprawami z dodatkiem cebuli. W budkach na mieście
zjecie ją nieskomplikowanie w zwykłej bułce z dodatkiem keczupu czy musztardy.
To taki prosty, czeski hot-dog. Ale dla tych, którym słonina w kiełbasie jest
nie w smak, jest też wiele innych jej rodzajów. Mięso w budkach jest dobrej
jakości i można śmiało zamawiać.
Dla mnie numerem jeden z ulicznego jedzenia jest jednak potrawa już
kultowa - Smažený Sýr czyli
panierowany i smażony na głębokim tłuszczu ser żółty podawany z frytkami (Hranolkami) oraz sosem tatarskim (Tatarskou Omáčkou). Podobno najlepszy jest na Placu Wacława - Václavské
Náměstí. My próbowaliśmy właśnie tam i byliśmy zachwyceni. Zarówno smakiem jak
i niską ceną. Gdyby nie kalorie mogłabym jeść go codziennie!
Na danie główne obowiązkowo należy spróbować Svíčková na Smetaně z knedlikami. Są to grube plastry wołowiny gotowanej,
polane sosem na bazie warzyw (zazwyczaj korzeniowych) i śmietany. Sos jest
delikatnie słodkawy i wcale nie ciężki. Prawdziwą przyjemnością jest maczanie w
nim mięciutkich jak poduszka knedliczków. Zauważcie, że czeskie knedliki
przypominają bardziej plastry chleba niż knedle z owocami, które w Polsce wyglądają
raczej jak pyzy. W czeskich restauracjach podają do tego dania jeszcze
dekorację z cytryny, żurawiny lub borówki i…kleksa bitej śmietany. Dla mnie nie
do końca zrozumiała koncepcja, ale daje to większe możliwości łączenia smaków. Dobór
piwa do tego dania należy potraktować tak jak dobór wina – do wołowiny pasuje
najlepiej piwo ciemne. My bezapelacyjnie najlepsze ciemne piwo piliśmy w
knajpie U Fleků - najsłynniejszym i
najstarszym browarze restauracyjnym w Pradze. Tam też zjedliśmy to danie. Warto
więc połączyć te dwie przyjemności podczas jednej wizyty, nie zrażając się
ogromem turystów. Tylko uważajcie – naleweczki tak gościnnie podawane przez
obsługę niczym prezent od gospodarzy, są w rzeczywistości doliczane do
rachunku, a kosztują dużo więcej niż piwo.
CO PIĆ?
Piwo, piwo i jeszcze raz piwo. W
Czechach nawet zwykły Pilsner Urquell ze sklepu smakuje tysiąc razy lepiej niż
u nas. Tak jak pisałam – my najlepsze piwo piliśmy w U Fleků i takiego jak tam nie znajdziecie nigdzie indziej, gdyż
jest to ich wiekowa i sekretna receptura. Warto jednak próbować piw jasnych i
ciemnych, cięższych i lżejszych – każdy bez problemu znajdzie tu coś dla
siebie.
Czechy reklamują się jako kraj liberalny i otwarty, łatwo więc natrafić
na różne przysmaki „z dodatkiem konopii”.
Herbatki w puszce czy wódki – może będą śmiesznym pomysłem na prezent, jednak
nie mają szczególnych wartości smakowych, a już na pewno nie zawierają THC ;)
Herbatka w puszce „z dodatkiem cannabisu” działa za to trochę pobudzająco i
przyjemnie orzeźwia. Zdecydowanie ciekawsza jest Kofola czyli czeska i słowacka coca-cola, która na tamtejszym rynku
wciąż stanowi poważną konkurencję dla amerykańskich koncernów.
Pięknym alkoholowym prezentem jest moim zdaniem wszechobecny Absynt - bardzo estetycznie zapakowany, kojarzący
się z dawną czeską bohemą. Pamiętajcie jednak, że jest to rzecz mocna i zamiast
nadejściem artystycznej weny picie absyntu może skończyć się szybko klasycznym „zgonem”.
Lepiej potraktować go jako dodatek do posmakowania w małym kieliszeczku lub
spożywać na podpalonej łyżeczce cukru z wodą – sposób ten jest zresztą nazywany
czeskim.
Na koniec najlepsza atrakcja Czech dla piwnych smakoszy – „kąpiel w piwie” w Bernard SPA. Nie
oznacza to oczywiście wlania zawartości butelek do wanny (nie róbcie tego w
domu), ale kąpiel z dodatkiem chmielu i odpowiednich olejków eterycznych.
Bardzo dobrze działa na skórę i przyjemnie rozluźnia. Wanny są dwuosobowe, a
chętnych oddziela deska, na której można postawić kufel piwa. Kufelek szybko
się napełnia, gdyż do miedzianej wanny podłączony jest…kran z jasnym i ciemnym
browarem. Po kąpieli zostajecie owinięci w specjalny ręcznik i udajecie się na
odpoczynek (podczas, którego można prosić o dolewki ;)). Wchłanianie chmielu
zarówno przez skórę jak i żołądek dla mnie skończyło się dużym rozluźnieniem i
bardzo dobrym humorem ;), ale mogę z pewnością polecić je każdemu jako bardzo
przyjemne zakończenie dnia. Czekam na powtórzenie tego miejsca w Warszawie!
Komentarze
Prześlij komentarz