CO ZJEŚĆ NA HELU? PRZEWODNIK PO PÓŁWYSPIE HELSKIM

„Cudze chwalicie, swego nie znacie” – to powiedzenie często pojawia się w rozmowach dotyczących turystyki i walorów Polski. Jest w nim wiele racji, bo Polska to przepiękny kraj, w którym w zależności od obranego kierunku znajdziemy wszystko – góry, lasy, jeziora, wybrzeże i morze, a także fascynujące zabytki i oczywiście regionalne kuchenne specjały. O ile od dziecka jestem fanką zieleni, mazurskich jezior i spokojnych agroturystyk, o tyle nadmorskie miejscowości niespecjalnie zachęcały mnie do spędzenia w nich urlopu. Kojarzyły się z hałasem, tłumem, dyskotekami, chińskimi straganami i polskim sportem narodowym czyli parawaningiem. W tym roku jednak w dużej mierze odczarowaliśmy polskie wybrzeże korzystając z rad przyjaciół i wybierając się na Półwysep Helski. 


Jeśli mimo wszystko lubicie nadmorski gwar, możecie zatrzymać się w Helu – na samym koniuszku półwyspu lub w popularnej Jastarni. Jeśli tak jak my szukacie spokoju – wybierzcie Chałupy, Kuźnicę czy nieco bardziej ekskluzywną Juratę. Co ważne, miejsca te oddalone są kilka minut jazdy samochodem od siebie, są świetnie skomunikowane autobusami i pociągami, a wzdłuż całego wybrzeża ciągnie się piękna ścieżka rowerowa z wypożyczalniami rowerów na każdym kroku. Gdziekolwiek więc się nie zatrzymacie – będzie to dogodna baza wypadowa do odwiedzenia pozostałych miejscowości. My oczywiście, oprócz klasycznego zwiedzania, nie mogliśmy odmówić sobie pełnej eksploracji kulinarnej całego Półwyspu Helskiego. Oto więc przed Wami przewodnik gdzie warto zjeść na Helu. Podzielony na kategorie, podpowie Wam jakie restauracje najbardziej zachwyciły nas konkretnymi pozycjami z menu lub po prostu klimatem czy atmosferą. Dajcie się przekonać, że nad polskim morzem może być naprawdę smacznie!


NA RYBKĘ: 

Mówicie Bałtyk – myślicie smażalnia. Ryby są na całym Helu dostępne oczywiście w każdym rodzaju restauracji, a i przyznam, że nie zdążyliśmy przez dwa tygodnie odwiedzić wielu polecanych nam smażalni. Dwie jednak zasłużyły na wyróżnienie. Pierwsza z nich to smażalnia U EMILA W KUŹNICY. To miejsce istnieje już ponad 30 lat i to w najmniej popularnej miejscowości na półwyspie – to mówi samo za siebie. Drzwiami i oknami „walą” tu i miejscowi i turyści. Lokal przyciąga rybackimi gadżetami i zdjęciami starej Kuźnicy oraz autografami znanych i lubianych, którzy tu wstąpili. Przy ochocie na zimne przekąski czeka na Was lada oferująca wyśmienite pasty rybne, śledziki i polecany tatar z łososia. Pasta z makreli to mega intensywny smak, którego nigdy nie jadłam! Na dania główne obowiązkowo ryba smażona – nieoszukana, bez nawału panierki, nietłusta, po prostu pyszna! Jadłam tu flądrę, dorsza, sandacza (od 7 do 11 zł za 100g) i każda ryba jest godna polecenia. Do tego obowiązkowe domowe surówki np. z kiszonej kapusty (7 zł) i oryginalne sosy. Nie zapomnijcie zamówić sosu kaszubskiego z czosnkową nutą! A na mały głód pyszne placki ziemniaczane z łososiem i śmietaną (15 zł). Dla nas to smażalnia numer 1 na całym półwyspie!








Drugi godny polecenia punkt to RYBOMANIA W JURACIE, choć uczciwie powiemy, że nie zachwycił nas ofertą zup. Za to jak sama nazwa wskazuje dobrze tu karmią rybami. Jest dużo mięsa, muśniętego tylko panierką, a ceny podane z góry pozwalają uniknąć niemiłych niespodzianek. Jedliśmy tu dorsza z frytkami i surówką (40 zł) i smażone śledzie z ziemniakami i sałatką (32 zł), które choć trochę niewygodne w konsumpcji (małe ości), są opcją must eat na polskim wybrzeżu. Mają tu również polecane makarony z rybami czy owocami morza, o które trzeba pytać bo nie widnieją w menu. Dodatkowy plus za to, że…w Juracie naprawdę ciężko o równą i dobrą kuchnię. Ten fakt dziwi, bo to przecież kurort wczasowy od ponad wieku i to kojarzony raczej z luksusem. Mimo to restauracje są tu raczej średnie i nie powodują kulinarnych zachwytów, co zauważycie również w ocenach klientów na Google czy TripAdvisor. Z kolei wielu miejscowych na pytanie „gdzie dobrze zjeść w Juracie?” poleci…wycieczkę do sąsiednich miejscowości.






NA OWOCE MORZA:

Niektórzy z Was na hasło „owoce morza” nad Bałtykiem popukają się w głowę. Bo przecież w naszych wodach nie ma krewetek, muli, ani ośmiornic. Nie jest to do końca prawda bo w Bałtyku występują zarówno krewetki jak i małże, ale ich rozmiary (ze względu na niskie zasolenie) nie są dla restauracji atrakcyjne. Nie zmienia to jednak faktu, że takie produkty często są dostarczane do Polski drogą wodną i z wielkim zadowoleniem zauważyliśmy, że ceny dań z owocami morza są nieco atrakcyjniejsze na Helu niż w Warszawie – warto z tego korzystać. Mistrza owoców morza odnaleźliśmy w osobie Grzegorza Burmera, który „od pierwszej deski” tworzył restaurację CZERWONA OBERŻA W KUŹNICY. Położona na uboczu, z pięknym widokiem na Zatokę Pucką i muzyką na żywo, stanowi świetne miejsce do relaksu. A przy okazji zjedliśmy tam wyśmienitą zupę z mulami (19 zł) z ciekawym dodatkiem suszonych pomidorów oraz świeży i aromatyczny makaron Kapitana Morgana (39 zł) z krewetkami, mulami i moimi ukochanymi przegrzebkami. Owoce morza to w Oberży prawdziwe niebo w gębie!







Nadmorskie nie tylko menu, ale i wystrój znajdziecie z kolei w restauracji KAPITALNA W JASTARNI, plasującej się na pierwszej pozycji w rankingu TripAdvisor w tym mieście. Urokliwe biało-niebiesko-szare wnętrza stanowią przyjemne tło do bardzo smakowitych propozycji z frutti di mare – Risotto Neri z czarnym ryżem, krewetkami, ośmiorniczkami baby, peperoncino i białym winem (36 zł) czy czarnego makaronu z ośmiorniczkami, mulami, krewetkami, pomidorami i białym winem (37 zł). Zostały tu w pełni spełnione dwa wymagania dotyczące tego typu dań – risotto było idealnie kremowe, makaron ugotowany w punkt, a przede wszystkim wszystkie składniki podkreślały a nie zabijały smak owoców morza. Poza tym na przystawkę zjedliśmy równie smaczną bruschettę (17 zł) oraz krem z pieczonego buraka z kozim serem i suszoną śliwką (17 zł). Pierwsze miejsce w popularnym rankingu jest tu w pełni zasłużone.










NA KUCHNIĘ DOMOWĄ:

Dla bardziej oszczędnych, ale wcale nie tych, którzy oszczędzają na jakości. Dla tych, którzy na wakacjach nie potrzebują kulinarnej rozpusty i ułańskiej fantazji kucharza, a poszukują swojskich domowych smaków (które zachwycą również dzieci). Pierwsza nasza propozycja to zupełnie niepozorny BAR MORSKI W KUŹNICY. Zlokalizowany na uboczu, za to blisko stacji kolejowej, oferuje codziennie inne dania wypisywane na tablicy przed wejściem. Zestaw dnia zupa + drugie danie kosztuje 20 zł. Poza zestawem w menu do wyboru dwie zupy, trzy lub maksymalnie cztery dania główne i naleśniki na deser – wszystko świeże, często już niedostępne po godzinie 16.00. W menu absolutne klasyki i wszystkie naprawdę pyszne i w solidnej porcji – schabowe, mielone, zrazy, ukraiński barszcz czy domowy rosół. Kilka złotych za zupę i maksymalnie 22 zł za drugie. Każda potrawa przywodziła tu na myśl prawdziwą polską kuchnię Babci ze smalcem, śmietaną i wszystkim co może nie do końca jest zdrowe, ale za to jest po prostu przepyszne.








Za hasłem „bar” kryje się jeszcze drugie miejsce, które ma równie domową kuchnię co i atmosferę – BAR LETNI U MARGERITY W KUŹNICY. Poszliśmy tam bo polecano mi wyborną zupę rybną i faktycznie – była to najlepsza zupa rybna całego wyjazdu! Ale oprócz tego nie zawiodła również swojska pomidorówka czy solidny placek po węgiersku. Pierogi z mięsem mogłyby mieć trochę więcej farszu i cieńsze ciasto, ale ogórki kiszone, które dorzuciła mi właścicielka w gratisie widząc, że jestem w ciąży ujęły mnie za serce 😉 Takie lokale gdzie właściciel biegnie ze szklanką wody gdy klient się krztusi, albo konwersuje z uśmiechem o tym co u kogo słychać, nie zdarzają się często. A to właśnie sprawia, że u Margerity jest po prostu jak w domu.








NA KUCHNIĘ REGIONALNĄ:

Cały Półwysep Helski to rejon Kaszub, posiadający nie tylko własną kulturę czy kuchnię, ale nawet gwarę. Na całym Helu znajdziecie na przykład nazwy ulic w języku kaszubskim. Za to pyszną kuchnię kaszubską i nie tylko znajdziecie w RESTAURACJI KUTTER W HELU. Na wstępie wita nas skansenowe wręcz wnętrze lokalu i najpiękniejsza karta jaką w życiu widziałam – z okładką wydrążoną w drewnie. Menu docenił nawet Karol Okrasa przyznając I miejsce w kulinarnym konkursie śledziom na słodko ze śmietaną, rodzynkami i śliwką (19 zł). Ta przystawka to dla mnie absolutna petarda smakowa więc w pełni rozumiem werdykt Karola! Dla miłośników klasyki dostępny jest też oczywiście śledź po kaszubsku (16 zł) z cebulką i pomidorową marynatą. Moje podniebienie zdecydowanie podbiły za to gołąbki z ryb bałtyckich duszone w sosie kurkowym (37 zł) podawane z pulkami (ziemniakami) i kiszoną kapustą. Delikatne mięso i intensywny smak kapusty oraz sosu kurkowego to połączenie doskonałe. A i owoce morza wychodzą Kuttrowi znakomicie, o czym miałam okazję przekonać się jedząc sałatkę z kalmarów z papryką na ciepło (16 zł) podawaną z chrupiącą, lekko czosnkową grzanką. Kutter to restauracja, którą w mieście Hel musicie odwiedzić koniecznie!









NA ROMANTYCZNĄ KOLACJĘ:

Umiejscowienie na tegorocznej liście Poland 100 Best Restaurants mówi samo za siebie. Jest tu pięknie, elegancko i smacznie. I oczywiście z widokiem na Zatokę Pucką i niewielki port. To RESTAURACJA 77 W CHAŁUPACH umiejscowiona w hotelu o tej samej nazwie. Jest tu i trochę fine diningu i comfort foodu. A przy wysokim poziomie kuchni ceny są jak najbardziej „comfort”. Sięgnęłam tu po soczystą polędwiczkę z dzika z pudrem z selera i jagodowym sosem (29 zł) oraz po obłędnego w smaku łososia pieczonego z ziemniakami niczym z ogniska, szparagami i sosem holenderskim (39 zł). Ryba po prostu rozpływała się w ustach! Ale kuchnia nie zapomniała też o regionalnych smakach oferując pierogi kaszubskie z kaszą gryczaną, twarogiem i cebulką (24 zł) serwowane z kwaśną śmietaną. Taka kuchnia w takich cenach? Tak wygląda chyba raj…









NA SPOTKANIE Z PRZYJACIÓŁMI:

W tej kategorii ważne jest by kuchnia była różnorodna (i oczywiście smaczna), a miejsce gwarne, przyjazne i najlepiej modne. Wszelkie te punkty spełnia nieco hipsterska miejscówka – PRZETWÓRNIA W KUŹNICY, do której ściągają surferzy z pobliskich Chałup, dodając jeszcze więcej luzu i kolorytu. W karcie zarówno pizza, trochę Azji, ciekawe zupy jak i ryby, ale podane w sposób totalnie oryginalny i fantazyjny. I wszystko naprawdę przepyszne, co tłumaczy nieustający ruch przy stolikach (i wieczną „tabakę” na kuchni). Smakował mi tu zarówno ukraiński barszcz (15 zł), krem z dyni z krewetkami (16 zł), zupa rybna (18 zł), makaron z owocami morza (29 zł) jak i pizza (24 zł) – bliska bardzo Włochom, choć dla mnie brakowało jej nieco sera. Ale absolutnym „must eat” jest halibut z salsą mango (32 zł za 250-300g), do którego ja dobrałam orzeźwiającą kaszę bulgur z warzywami (8 zł) i szpinak z patelni (8 zł). Nie pomyślałabym nigdy, że sos z mango może tak cudownie pasować do ryby. I to ryby nie byle jakiej bo z idealnie chrupiącą skórką. Niemniej zachwycił okoń po polsku (32 zł za 250g) podany pod jajeczną pierzynką. Można tu przyjść w ciemno i wiadomo, że każdy z ekipy znajdzie coś smakowitego dla siebie.









Równie zatłoczoną, ale wartą odwiedzin jest restauracja U BĄBLI W JASTARNI. Czekaliśmy na stolik pół godziny, ale było warto bo mimo kuchni fusion (której zazwyczaj ufam najmniej) wszystkie smaki okazały się strzałem w dziesiątkę! Polędwiczka wieprzowa w sosie kurkowym (44 zł) była mięciutka i soczysta, a sos kurkowy intensywny. Do każdego z dań do wyboru ziemniaki, ryż lub frytki oraz bukiet sałat (ze świetnym winegretem!) lub surówek. Czy dalibyście wiarę, że kurczak z warzywami w mleku kokosowym, tajskich przyprawach i curry zapiekany pod serem to może być dobry pomysł? Ja pomyślałam, że to jakieś szaleństwo, ale przy tym daniu nie warto być ortodoksyjnym. Za to warto ów pierś z kurczaka alla Bąble (47 zł) zjeść do końca bo jest po prostu świetna. Choć może być to nieco trudne bo porcja jest ogromna. Ceny jak widać wysokie, ale nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto.








NA IMPREZĘ:

Na prawdziwą imprezę w stylu marynarsko-pirackim miejsce może być tylko jedno! PUB CAPTAIN MORGAN W HELU. Gdy tam wejdziecie od razu zrozumiecie o czym mówię – to jak maszyna przenosząca w miejscu i czasie do innej epoki morskich podbojów. Wnętrze jest po prostu nieziemskie, a codzienne koncerty szantowe wprowadzą Was w niepowtarzalny i magiczny klimat. Wystarczy kufel dobrego piwa lub rum w szklance i zdrowe gardło śpiewające na cały głos „Przechyły”, „Hiszpańskie dziewczyny” czy „Morskie Opowieści”.






NA PIZZĘ:

Temat pizzy wywołał u nas pewną dyskusję i niemałą burzę w komentarzach na Facebooku. I choć BISTRO PIZZA STARA SZKOŁA W CHAŁUPACH nie reprezentuje klasyki pizzy neapolitańskiej (którą też uwielbiamy najbardziej) to jednak tu zjedliśmy najsmaczniejszego placka naszego wyjazdu. Cienkie ciasto, składników i sera w sam raz – nie za dużo i nie za biednie, świetne smaki i pyszna oliwa na stołach. A i zupa krem z batatów z chorizo (14 zł) na przystawkę świetnie zaostrzyła apetyt. Wcale się nie dziwimy, że lokal zawsze jest pełen, a ulokowanie go na terenie campingu wprowadza przyjemną atmosferę wspólnego piknikowania.








NA ZAPIEKANKĘ:

Tego działu miało w ogóle nie być w tym przewodniku bo przecież zapiekanka nad morzem to jak kebab w Krakowie – jest na każdym rogu i nie ma specjalnie o czym pisać. Ale traf chciał, że mój mąż powziął sobie za cel zjedzenie największej zapiekanki na półwyspie i tak wylądowaliśmy pod totalnie zwyczajnym wozem ZAPIEKANKI XXL W CHAŁUPACH. Spróbowałam z ciekawości i…nie mogłam przestać jeść. Pyszna świeża bagietka, naprawdę dobre salami, pieczarki, ser i ostre jalapeno w zapiekance Gonzales (14 zł) spowodowało, że muszę się chyba z zapiekankami przeprosić. Poza tym zapiekanki zawsze są albo przepieczone, albo ser się dobrze nie rozpuści i jedzenie jest drogą przez mękę. Tu wszystko było zrobione w punkt i warto te 15-20 minut poczekać na jej ręczne złożenie. Pyszności!




NA SŁODKOŚCI:

Miejsce tak samo smaczne jak i piękne – WERANDA OGRODNICA W JASTARNI. Jego jedynym minusem są wieczne kolejki i oczekiwanie na stolik. Ale trudno się dziwić, skoro sernik z pistacjami (13 zł) przeniósł nas po prostu do nieba zarówno swoją konsystencją jak i smakiem. Cudownie słodka serowa chmurka z nutą białej czekolady, wytrawniejszy spód a la Oreo i chrupiące pistacje na wierzchu. Można się było dosłownie rozpłynąć z rozkoszy…Chcieliśmy tu wrócić jeszcze raz, ale kolejki nas pokonały. Wybaczamy, bo rozumiemy, że te smaki są po prostu uzależniające…  







NA LODY:

Tu duże zaskoczenie. Bo nazwa LODY KOJOTA i wizerunek postaci z bajki o Strusiu Pędziwiatrze automatycznie przywołała skojarzenia z lodami „smerfowymi” i innymi sztucznymi obrzydlistwami. Tymczasem mamy tu do czynienia z lodami w pełni naturalnymi o naprawdę fantazyjnych i wyśmienitych smakach. Piernik, beza z malinami, caffe flat white, sernik z kruszonką i wiśniami, mascarpone z czarną porzeczką, sorbet z rokitnika, palone masło (4 zł za porcję)…czy mam wymieniać dalej? Do tego do wyboru w klasycznym, malinowym lub czekoladowym wafelku. Obudzą w Was dziecko już po pierwszym kęsie. Wozy i stoiska widzieliśmy zarówno w Kuźnicy jak i w Helu, lokal Kojota znajduje się też we Władysławowie.





Półwysep Helski obfituje jak widać w wiele dobrych restauracji i kuchnię dla każdego. A może Wy znacie jeszcze więcej miejsc godnych polecenia? Komentujcie na blogu, Facebooku i Instagramie. Bo Hel to rejon Polski, do którego warto pojechać i powrócić!




Komentarze

Prześlij komentarz

Popular Posts