ŻARCIE NA KÓŁKACH: START SEZONU - Relacja
Na to wydarzenie czekamy całą jesień i zimę –
oficjalne otwarcie sezonu foodtruckowego pod Stadionem Narodowym, organizowane
przez Żarcie Na Kółkach. Impreza to nie byle jaka bo wozów jest prawie setka,
nie brakuje naszych ulubieńców, ale poznać też można nowych graczy. W tym roku
pogoda jak na marzec nie zawiodła, a więc i smakoszy nie zabrakło. Foodtrucki
kusiły zapachami, niebanalnym wyglądem i różnorodnością – czasy dominacji
burgerów szczęśliwie się skończyły!
Organizacyjnie też zrobiono krok naprzód, bo w przeciwieństwie do zeszłego roku, maksymalny czas oczekiwania na jedzenie nie przekraczał 30 minut.
Oto więc przed Wami rekordowa recenzja 19 foodtrucków obecnych na marcowym zlocie! Ostrzegamy – nie czytajcie tego głodni…
Zaczynamy od klasyków czyli burgerów. Pierwsza kanapka, jakiej mieliśmy
okazję spróbować, została stworzona przez Burger
Station, z którymi mieliśmy już wcześniej do czynienia. Dwa razy jadłam u
nich burger Bluecheese, ale tym razem postawiłam na tradycyjnego cheeseburgera. Smakowo kanapka była
bardzo dobra – świetny sos, bułka w sam raz chrupiąca, świetnie doprawione
mięso. Niestety również mocno wysmażone, co zdecydowanie obniżyło naszą ocenę.
Gdyby kotlet był choć lekko różowy, byłaby to zasłużona piątka z plusem.
Kolejny burger był już nieco bardziej fantazyjny – Beef Burger z Legionowa zaserwował nam kanapkę z wołowiną, cheddarem, warzywami i guacamole. Niestety tego
ostatniego czuć było bardzo niewiele. Za to mięso było dopieszczone jak trzeba
– doprawione, lekko różowe i z wyśmienitym dymnym aromatem grilla. Za to
wielkie brawa!
Surf Burger z Gdańska zaoferował
ciekawą kanapkę Karmel z wołowiną,
warzywami i norweskim kozim brązowym serem karmelowym. Od razu uprzedzamy – z
karmelu ser ma jedynie kolor. Natomiast czuć w nim ciekawą nutę wędzenia i
oczywiście specyficzny smak koziego sera. Doskonale dopełnił go słodkawy sos a
la barbecue. Mięso tym razem niestety nie było różowe, ale chociaż zachowało
soczystość, więc ogólna ocena na plus.
Inną od burgera kanapkę zaproponował nam nowy zawodnik – Philly Cheese Steak. Nie będziemy
owijać w bawełnę i powiemy Wam już na wstępie, że propozycja Hot Tex-Mex zdeklasowała wszystkie
kanapki zlotu. Przebogata w składniki, świetnie doprawiona, z fenomenalnym mięsem
i sosami oraz chrupką teksturą nachosów kontrastującą z resztą wnętrza bułki.
Smak tego cacuszka wynagrodził nam niezbyt komfortowe jedzenie. Tą kanapką
warto się było ubrudzić ;)
Miłośnikom pieczywa tostowego dogodził nieznany nam wcześniej American Grilled Cheese z Sosnowca. Jak
sama nazwa wskazuje, sera w ich grillowanych tostach nie brakuje. Apetycznie
się ciągnie i jest go naprawdę dużo, o świetnym smaku. Kanapka Kentucky zawierała w sobie również kurczaka, guacamole i
rukolę. Guacamole mogłoby być zdecydowanie więcej, ale kurczak był soczysty, a
rukola dodawała ciekawej goryczki. Ta propozycja była naprawdę wyśmienita, ale
czy coś co zawiera ciągnący się ser i jest przyrumienione na maśle mogło się
nie udać? :)
Po hot dogi zawędrowaliśmy do Dogz’n’fries.
Oprócz chrupiących złotych frytek z
naprawdę smacznymi autorskimi sosami, oferują oni spory wybór hot dogów. Chilli Dog z kiełbaską wiedeńską,
cheddarem, cebulką, sosem majo-bbq i chilli con carne z wołowiny, nie zawiódł.
Podwójne mięso to ciężki kawał dania, ale smaczny i soczysty. Nie jestem
osobiście przekonana do fastfoodowej prażonej cebulki, ale smakowo hot dog jak
najbardziej się wybronił.
A skoro już o meksykańskich smakach mowa - na przystawkę sprawdziły się Quesadille z chorizo, serem, papryką,
cebulą i salsą od wozu Jakie Taco.
Trzymały się całości jak trzeba, składników było w sam raz. Chorizo w
quesadilli jadłam po raz pierwszy i dla mnie sprawdziło się lepiej niż kurczak.
Trafiony w dziesiątkę był sos śmietanowy z miętą i pieprzem. Pozycja godna
polecenia, tylko cena 20 zł za trzy płaskie trójkąciki jest dla nas nieco
dyskusyjna.
Pozostajemy w Meksyku i przechodzimy do Burrito z wołowiną od wrocławskiego Panczo. Ten lokal nawet w Stolicy ma wielu swoich wyznawców.
Niestety nasze drugie spotkanie z ich burrito potwierdziło pierwsze wrażenie.
Ciekawe przyprawy i soczyste mięso nie wynagrodziły faktu, że stosunek mięsa do
ryżu i warzyw był mocno niezadowalający. Nie wiem czy to kwestia oszczędności
czy pośpiechu na zlocie, ale ów rozczarowanie uplasowało tę potrawę na końcu
naszej listy podczas tego zlotu.
Mniej eksplorowaną kuchnią świata jest kuchnia portugalska, której
jedynym reprezentantem wśród foodtrucków był wrocławski Gastruś. Skusiliśmy się w nim na zupę Caldo Verde czyli klasykę kuchni tego kraju. Mam dobre
porównanie, bo jadłam tę zupę w Portugalii i uważam, że Gastruś stanął na
wysokości zadania. Sama zupa jest lekka, ale głęboka w smaku, a chorizo pozwala
bardziej się nią nasycić. Brawa za oryginalność w doborze menu.
Kolejnym oryginalnym wyborem są langosze, które na tym zlocie serwował łódzki
truck Traditional Hungarian. W tym
przypadku nie będziemy chyba w ogóle obiektywni bo za bardzo kochamy langosze.
Ciasto miękkie i chrupkie zarazem, dobry ser, kwaskowość oliwek, pikanteria
jalapeño, delikatna słodycz kropli żurawiny i smakowite salami – langosz Amigo zdobył nasze serca na
całego i będziemy go wspominać z tęsknotą do następnego zlotu.
Wśród jadłowozów nie mogło zabraknąć oczywiście pizzy. Custom Pizza Truck z Lublina wóz miał
naprawdę okazały, ale trudno się dziwić - wszak mieści się w nim prawdziwy piec
do pizzy opalany drewnem. Czuć było ten fakt w przyjemnym smaku cieniutkiego
ciasta, które jednak bardzo dobrze trzymało składniki. Salami i cebula dawały
radę. Dla nas zabrakło jednak więcej sera, a i rozmiar pizzy mógłby za cenę 24
zł być nieco większy.
Do panów z katowickiego Wusztzkarry
wybraliśmy się przekornie nie na kiełbasę, a na Smażony Ser Box czyli zestaw medalionów smażonego panierowanego
żółtego sera z frytkami i sosem do wyboru (my wybraliśmy po czesko-słowacku
majonez). Box wyglądał bardzo ładnie i bardzo wygodnie się z niego jadło.
Zaproponowano nam posypanie majonezu curry i teraz żałuję, że nie poprosiłam o
więcej, bo połączenie okazało się zaskakująco smakowite. Zarówno ser jak i
frytki spełniły nasze oczekiwania i mile przywróciły wspomnienia z budek na
Placu Wacława w Pradze (o których poczytacie TUTAJ).
Foodtruckową nowością, którą odkryliśmy już podczas zlotu w sierpniu
zeszłego roku, były wytrawne gofry od Gofreak.
Słodkie gofry nie robią już na nas wrażenia, ale podany tu gofr z własnej roboty pesto, pomidorami, mozzarellą i bazylią zachwycił
smakiem mimo oczywistej prostoty. Świeży i pyszny – będę na niego wracać!
Przenosimy się w klimaty azjatyckie i odwiedzamy wóz my’o’tai. Ci ludzie to prawdziwi
czarodzieje tajskich smaków. Dziwacznie brzmiące danie Moo Krob to karmelizowany
boczek z woka z dżemem chilli i limonką, podawany z ryżem. Pozycja słodka,
ale bardzo smaczna. A prawdziwą petardą jest dla mnie tajska sałatka z kalmarami i pomelo, również
podawana z ryżem. To danie to po prostu eksplozja smaków na języku! Jedyna wada
– za mała porcja, bo chciałoby się ją jeść bez końca ;)
Co ciekawe, tajską propozycję zaserwował nam również kojarzony
dotychczas z kuchnią meksykańską wóz Los
Santos. Teraz w menu tego trucka znajdziecie również potrawy bałkańskie, a
nawet indyjskie tikka masala. Tajski
wrap okazał się ciekawym i naprawdę smacznym miksem meksykańsko-tajskim, z
pysznie doprawionym soczystym kurczakiem. Warto.
Tajską trójcę zamykamy znanym i lubianym naszym sąsiadem z ulicy
Francuskiej czyli wozem tuk tuk
serwującym kilka rodzajów pad thaia.
Jadłam w nim trzy razy, zarówno pad thaia z tofu jak i z krewetkami i zawsze
byłam naprawdę zadowolona. Cała gama smaków jest bardzo dobrze wyważona, sosu
jest w sam raz by pokryć całe wnętrze boxa. Spotkałam się z opiniami, że zapach
dania dla niektórych może być zbyt specyficzny, ale tak właśnie pachnie i
smakuje pad thai – tym, którzy znają tę potrawę, na pewno przypadnie do gustu.
Na koniec zostawiamy oczywiście desery, przede wszystkim lody. A jak
lody to przede wszystkim Melody,
które czyni z nich małe dzieła sztuki. Bąblowe wafle, paluszki pocky, dodatki,
polewy, no i główny bohater czyli świetne i wyraziste lody domowe. Melody to
pozycja obowiązkowa na zakończenie każdego zlotu foodtrucków!
Nieco skromniej prezentuje się lodowy mini truck Ice’n’roll. Niech Was to jednak nie zwiedzie, bo chłopaki znają się
na rzeczy i nie żałują prawdziwych, dobrej jakości składników. Dzięki nim po
raz pierwszy w lodach pistacjowych trafiłam na solidne kawałki pistacji – nie
mam nic do dodania.
A na popicie Mango Lassi od
stoiska Happy Lassi. Będę z Wami
szczera, że nie jest to nasza ulubiona wersja tego napoju. Wolimy więcej smaku
mango a mniej jogurtu. Na plus gęstość napoju. Niestety nasze ulubione lassi z Momo-Smak wyprzedało się 5 minut przed
naszym przyjściem.
Pozostaje więc poczekać na następny zlot…I to
niecierpliwie bo sezon dopiero się rozpoczyna!
Niech moc streetfoodu będzie z Wami !!!
Komentarze
Prześlij komentarz