MIĄŻSZ - A MOGŁO BYĆ TAK PIĘKNIE...

Piękna pogoda i tęsknota za latem wypychają nas z domu coraz częściej. A gdy szukamy restauracji prym zaczynają wieść lokale z ogródkami lub altankami. Na ruchliwej ulicy Francuskiej siedzenie na zewnątrz to czasem wątpliwa przyjemność, ale istnieje tam miejsce, które ogród (również zimowy) ma schowany na tyłach restauracji, co gwarantuje kontakt z naturą, ale z dala od miejskiego zgiełku. Tym miejscem jest Miąższ, który kilka lat temu podbił moje serce wyśmienitym kurczakiem zagrodowym. Czy po latach wciąż utrzymuje poziom i ma szansę pobić tak wielką gastro konkurencję na Francuskiej? I czy jedzenie smakowało nam równie dobrze jak wyglądało?


Miąższ łatwo jest na Francuskiej pominąć, gdyż drzwi do lokalu są niewielkie, a jego serce mieści się w głębi. Dla ułatwienia wypatrywać możecie drabiny w kolorze fuksji. W środku znajdziemy klimaty skandynawskie i stoliki w oszklonej altanie. Podczas naszej wizyty ogród jest dopiero szykowany do wiosennej inauguracji, ale z poprzednich wizyt pamiętam, że był to widok bardzo przyjemny. Do obiadu zasiadamy w cztery osoby, mamy więc okazję wypróbować wiele dań z karty.






Pierwszą przystawką jest hummus z kurkumą, fetą grecką, pomidorkami cherry i oliwkami (27 zł). Porcja za tę cenę zaskakuje raczej na minus, tym bardziej, że hummus nie jest gładki i brakuje mu choćby kropli polewy z oliwy. Na plus wysoka jakość nieoszukanej fety i pyszne oliwki. Cała przystawka nie składa się jednak w spójną całość i bardziej przypomina przypadkowego bowla niż przemyślaną kompozycję.



Przechodzimy więc do tatarów. Na początek klasyk w postaci tatara wołowego z żółtkiem, ogórkiem i anchois (30 zł). Pozycja przepięknie podana na kolorowym talerzu kusi podwójnie. Na szczęście smak dorównuje pięknej prezentacji – tatar jest dobrze doprawiony, dobrze posiekany, a proporcje składników są idealnie dobrane – również anchois, które wcale nie dominuje smaku wołowiny.




Lżejszą propozycją dla fanów tej przystawki jest tatar z peklowanego pstrąga z ogórkiem i majonezem wasabi (28 zł). Znów pięknie podany, jest zdecydowanie lżejszy od swojego kolegi, ale z wystarczająco wyczuwalnym smakiem ryby. Ogórek dodaje tatarowi świeżości, a wasabi znów nie dominuje smaku.



Zostając przy lekkich wiosennych klimatach zamawiam chrupiącą polentę z pieczonymi kolorowymi marchewkami, sosem figowym, szalotkami w occie balsamicznym i pieczoną pomarańczą (36 zł). Niestety, mimo ponawiania zapytań kelnera o inne dania, moje zamówienie zostaje pomylone z innym i to pechowo akurat wtedy, gdy jako jedyna nie zamawiam wcześniej przystawki. Zamiast zapewnić mnie o jak najszybszym przyniesieniu dania kelner przeprasza, że to chwilę potrwa, a ja skręcam się z głodu. Potrawa zostaje mi zaserwowana 1,5 godziny po złożeniu zamówienia, gdy wszyscy moi towarzysze kończą już posiłek. Wprawia mnie to w niemałe zakłopotanie i pomimo ostatecznego odjęcia tej pozycji od rachunku, pozostawia duży niesmak…Samo danie pochwalę za chrupką polentę (która moim zdaniem zasługuje w Polsce na większą popularność) i intensywne cebulki. Sos figowy natomiast kompletnie znika na talerzu więc znowu brakuje mi łącznika wszystkich składowych.




Zdecydowanie lepiej rzecz ma się z gnocchi z ośmiornicą, krewetkami, chorizo, winem i pomidorkami cherry (42 zł). To bez wątpienia najlepsze danie naszej wizyty, pełne smaku i wbrew pierwszym wrażeniom na temat porcji – sycące. Owoce morza są tu pięknie podkreślone, a nie zdominowane, a świetnej jakości chorizo stanowi bardzo udany dodatek, mimo że na co dzień nie jestem fanką kuchni surf&turf czyli łączenia ryb i owoców morza z mięsem. Taki obiad chętnie bym powtórzyła.



Z zupełnie innej bajki jest szarpana wołowina w maślanej bułce z cebulowym chutneyem, sosem bbq i chipotle podana z colesławem i frytkami (36 zł). Niestety tak się składa, że całe nasze obecne na obiedzie towarzystwo to miłośnicy street foodu, którzy nie jednego pulled porka w życiu zjedli. I nie rozumiem po co w menu pisać, że mięso jest szarpane, jeśli w bułce jest pokrojone na kawałki. Przecież to żaden błąd (jeśli nazewnictwo jest odpowiednie), a oka się nie oszuka. Samo wypełnienie bułki przypomina raczej pomidorowe ragout. W smaku całkiem niezłe, ale w konsystencji zupełnie inne niż spodziewane. Colesław jak to colesław, przynajmniej na mój gust odpowiednio mokry. Frytki gotowe więc nie ma co oceniać. Całość pozostawia odczucia ambiwalentne.



Na koniec kacza pierś po francusku z pieczonym żółtym burakiem, duszonym porem, sosem z pomarańczy i confitowanymi ziemniakami (46 zł). Sos pomarańczowy do kaczki – bomba. Wszystkie składniki wreszcie jakoś się komponują, grają ze sobą. Ale zawodzi całkowicie przeciągnięta, gumowa kaczka, przy której o chrupiącej skórce można tylko pomarzyć…




Nie wiem co się z Miąższem stało od czasu moich dawnych wizyt. Widać, że są pomysły, że kucharz ma zmysł estetyczny, że restauracja dalej jest przyjemna i ma potencjał. Ale wielokrotne niedociągnięcia kulinarne nie pozwalają na ocenę powyżej średniej. A pomyłka kelnera i skręt kiszek z głodu tylko pogarszają sprawę. Nie ku przestrodze, bo jeszcze w Miąższ wierzę, ale z pewnością w ramach żółtej kartki dla restauracji…


OCENA: 2.5 / 5


MIĄŻSZ

Francuska 12a
Warszawa

Komentarze

Popular Posts