RESTAURACJA BARBAKAN - A to Polska właśnie
Rejon warszawskiej Starówki przeżywa prawdziwe oblężenie dwa razy w roku:
w wakacje oraz okres świąt Bożego Narodzenia. Z jednej strony tłumy turystów
mogą wydawać się w ten czas mocno przytłaczające, z drugiej strony widać, że
miasto żyje i dużo się w nim dzieje. Knajpy na Starówce zazwyczaj nie stanowią
moich docelowych destynacji, gdyż w większości przypadków karmią kiepsko, albo
co najwyżej poprawnie, i tak nie martwiąc się o brak klientów. Ten brak
kulinarnej pokory przy jednoczesnym nastawieniu na zysk działa na mnie
odpychająco. Dlatego dostając zaproszenie od Restauracji Barbakan, położonej
przy ulicy Freta, pełna byłam sceptycyzmu. Czy słusznie? Przekonajcie się sami…
Lokalizacja Restauracji Barbakan ma swoje
plusy i minusy. Dla mnie niewątpliwym plusem jest położenie nieco dalej od
głównej arterii Starego Miasta, przy jednoczesnej bliskości historycznego
Barbakanu. Pozwala to na przyjemne widoki i odczuwanie klimatu Starówki oraz na
chwilę ciszy i wytchnienia przy posiłku. Lokal nie przyciąga wejściem, ale w
środku jest bardziej interesująco. Widać odniesienie do drugiej nazwy
restauracji – Korkociąg – w postaci poprzyczepianych nad barem i nie tylko
fantazyjnych otwieraczy do wina. Nie znalazłam natomiast wyjaśnienia skąd druga
nazwa się wzięła i czy w końcu funkcjonuje czy nie. Same wnętrza oddają klimat
dawnego domostwa polskiej prababci, co myślę przypadnie turystom do gustu.
Zapoznajemy się z kartą i historią lokalu,
który istnieje już od 1998 roku i zgodnie z zapowiedziami bazuje na
tradycyjnych przepisach babci, mamy oraz żony właściciela – Włodzimierza Oleszkiewicza.
Karta wygląda tak, jakby sama pamiętała lata 90-te. Wybaczcie, ale mam alergię
na opakowane w laminat kartki przecierane szmatką. Jeśli mogę zasugerować jakąś
kosmetyczną zmianę to upraszam o unowocześnienie wyglądu menu. Jego zawartość jest
za to zachęcająca. Na start decyduję się na barszcz czerwony
gotowany na domowym zakwasie z kołdunami litewskimi (17 zł). Zupa jest wyborna i spełnia wszystkie moje oczekiwania – czuć w niej
domowy zakwas, idealny balans kwaskowości i słodyczy, kołduny są pieprzne z soczystym
mięsem w środku a cienkim ciastem na zewnątrz. Warto zamówić tę pozycję!
Nie zawodzi również druga zupa, tym razem z
lekkim odejściem od tradycji. Sezonowy chłodnik litewski z
jajkiem i szyjkami rakowymi (24 zł) jest bogaty w składniki,
delikatny i wyrazisty zarazem, a marynowane szyjki rakowe dodają mu ciekawej
nuty smakowej. Zachęcam lokal i kucharzy do większej odwagi z takimi
eksperymentami na polskiej kuchni, bo pierwsze próby dobrze rokują, a w natłoku
polskich restauracji na Starówce warto się czymś wyróżnić.
Na danie główne testujemy dwa rodzaje mięs. Ja
zamawiam kaczkę pieczoną po staropolsku z jabłkami, ziemniakami
zapiekanymi i duszoną czerwoną kapustą (42 zł). Od razu dobre wrażenie robią domowe ziemniaczki zapiekane z młodych ziemniaków,
gdyż nie ukrywam – spodziewałam się gotowców z mrożonki. Są smaczne, chrupkie i
nieprzesiąknięte tłuszczem. Mięso kaczki jest miękkie i nieprzeciągnięte. Ale
brakuje mi tej „kropki nad i”, która powoduje moje zachwyty nad kaczką w innych
restauracjach – chrupiącej skórki. Tu jest ona tak samo miękka jak całe mięso i
danie oceniłabym na gwiazdkę wyżej, gdyby zastosowano obróbkę termiczną umożliwiającą
uzyskanie złocistej chrupkiej skórki. Jedyna rzecz, która zawodzi na całej
linii to kapusta – ani słodka, ani kwaśna, pozbawiona smaku i rozmiękła. Do
tego w mało apetycznym szarawym kolorze. Zostawiam ją na talerzu w całości.
Wspólniczka mojej biesiady zamawia z kolei
rybę - pstrąga pieczonego w ziołach z ziemniakami
zapiekanymi i surówką (29 zł). Cena za taką porcję
jest uważam bardzo atrakcyjna, na talerzu pięknie prezentuje się cała ryba,
znów z domowymi ziemniaczkami i bukietem klasycznych surówek. Mięso jest
delikatne i takie jak lubię - czyli czujemy na pierwszym miejscu smak pstrąga,
a dopiero potem nuty cytryny, czosnku czy ziół. Ziemniaczki znów zadowalają i…znów
mamy powtórkę tych samych błędów czyli brak chrupiącej skórki oraz bezpłciową
surówkę z kapusty. Kucharz albo się z kapustą nie lubi albo trafiłyśmy na
kiepską partię. Myślę, że zamiast dość stołówkowych surówek idealnie
sprawdziłyby się w tym daniu grillowane sezonowe warzywa jak na przykład cukinia.
Koszty znacząco by nie wzrosły a danie prezentowałoby się bardziej elegancko.
Na koniec czas na deser i polecaną mi
wcześniej szarlotkę na gorąco z lodami i bitą śmietaną (14
zł). Ciasto jest bardzo domowe i bardzo smaczne. Ma w sobie dużo mokrych
jabłek, które dodają nieco kwaskowości. Całe ciasto nie jest za słodkie, co
wyjątkowo cenię sobie w deserach. Myślę, że żadna babcia nie powstydziłaby się
takiej szarlotki. Moją wątpliwość budzą jednak dodane do niej lody. Nie oczekuję
absolutnie, że restauracja polska będzie sama wyrabiać lody do jednego deseru,
ale dodawanie niezwykle charakterystycznych i w mig rozpoznawalnych lodów
pomarańczowych Manhattan chyba nie jest idealnym rozwiązaniem. Po pierwsze lody
te nie uchodzą za jakościowo dobre, po drugie smak pomarańczowy do szarlotki
jest mocno dyskusyjny. Tu akurat głosuję na klasykę w postaci wanilii lub
śmietanki.
Barbakan to przyjemne miejsce na obiad podczas
wizyty na Starym Mieście. Choć większością dań nie wyróżnia się wśród innych
polskich restauracji w okolicy, to i tak trzyma dobry poziom w stosunku do
często przereklamowanej konkurencji. Smaki są tu zgodne z zapowiedzią z menu –
tradycyjne i w wielu daniach czuć rękę wiekowej babci. Śmiało możecie zabrać tu
ciotkę z Ameryki czy kuzynkę z Paryża i na pewno nie wyjdziecie głodni!
OCENA: 4 / 5
RESTAURACJA BARBAKAN
Freta 1
Warszawa
Komentarze
Prześlij komentarz