LOKALNA SASKA - Gościnnie u sąsiada
Mam to szczęście mieszkać na Saskiej Kępie – w idealnej dzielnicy dla każdego foodie. Dlaczego idealnej? Bo liczba restauracji na jednego mieszkańca bije tu rekordy, a mnóstwo z tych knajp to prawdziwe perełki. Ale zdarzają się też lokale, które znikają tak szybko jak się pojawiły, a my mamy okazję testować coś nowego. Tym razem wzdłuż ulicy Saskiej otworzyła się restauracja Lokalna Saska, która jak sama nazwa wskazuje, ma być lokalnym i sąsiedzkim bistro, zbliżającym do siebie mieszkańców dzielnicy i nie tylko. Co ciekawe działania restauratorów zaczęły się od pytań na lokalnych grupach facebookowych jakiej kuchni brakuje i czego życzą sobie klienci. Skończyło się jak wiadomo dziesiątkami różnych propozycji, wśród których jednak dominowało pragnienie kuchni polskiej. I tak oto Lokalna Saska postanowiła móc zadowolić każdego i zaoferować kuchnię międzynarodową z przewagą polskich smaków. Czy nie okazało się, że „jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego”? Przekonajcie się sami!
Lokalna Saska to restauracja wciąż mało widoczna z zewnątrz, w przeciwieństwie do przaśnej (i niezbyt urodziwej) Saskiej Gęby, która istniała tu wcześniej. Wnętrze za to jest jasne i przytulne, pełne delikatnych kolorów i słoneczników. Niewątpliwym plusem jest tu też metraż pozwalający przerobić jedną z sal na parkiet taneczny i urządzić imprezę na kilkadziesiąt osób. Wcale więc nie dziwi, że podczas naszej wizyty w sobotni wieczór, odbywa się tu 18-stka, która na szczęście nie zakłóca naszej kolacji tak jak się obawialiśmy. Obsługa zna menu i jest miła i uśmiechnięta więc szybko przystępujemy do zamówienia.
Skoro kuchnia polska to na start nie może zabraknąć tatara (25 zł). Drobno siekany, podany z jajkiem, ogórkiem, cebulką i musztardą francuską, ale też z kaparem, kurkami i jadalnymi kwiatami. Talerz prezentuje się niczym dzieło sztuki, a tatar jest smaczny, choć dla mnie mógłby być odrobinę chłodniejszy, bo w pokojowej temperaturze od razu kojarzy mi się z brakiem świeżości. Za to fenomenalny jest podany do niego chlebek, wypiekany na miejscu. Z chrupiącą skórką i puszystym wnętrzem tak nam smakuje, że domawiamy go więcej – ku naszemu zadowoleniu, bez dodatkowej opłaty.
Mieszkańcy Saskiej Kępy zgłaszali też zapotrzebowanie na opcje wegetariańskie w menu. Jeśli więc szukają jej w zakresie przystawek to wybrać mogą carpaccio z buraka z kozim serem (24 zł). Zgodnie z menu przystawka ma być podana z rukolą i orzechami włoskimi, niestety tego drugiego zupełnie zabrakło. Szkoda, bo burak, ser kozi (tu swoją drogą wyśmienity) i orzech włoski to trio idealne. Na solidnej porcji delikatnie marynowanego buraka pojawia się za to malina (świetne połączenie z burakiem!) i porzeczka i znów kwiaty jadalne. Wychodzi bardzo smacznie i bardzo sycąco, ale uważam, że takie braki i zmiany w menu powinny być zapowiadane przed podaniem dania.
Przechodzimy do dań głównych. Opuszczam kuchnię polską i zamawiam papardelle ze smażoną kaczką, pomidorkami cherry, parmezanem i sosem porto (29 zł). Na stole ląduje znów apetycznie i pięknie przystrojone danie, ale z…makaronem tagliatelle. Tym razem zwracam uwagę na ten błąd, a pani z obsługi przeprasza i jak się później okaże, smacznie nam to wynagrodzi. Ale teraz skupmy się na samym makaronie, a warto, bo jest absolutnie przepyszny. Dokładnie taki z jakiego dumni byliby Włosi – nieprzekombinowany, nie ocieka tłustym sosem, wszystko jest skąpane w porto w doskonałych proporcjach z lekko wyczuwalną nutką słodyczy, która świetnie pasuje do miękkiej kaczki. Do tego goryczka parmezanu i kwaskowe pomidorki i mamy na talerzu całą gamę smaków podanych na idealnym al dente makaronie. Oj wrócę tu na tę pastę!
Idealną propozycją na sezon jesienny jest oczywiście pół pieczonej kaczki z żurawiną podanej z ziemniakiem czosnkowym i marynowanym burakiem (44 zł). Kaczka ma chrupiącą skórkę, choć mogłaby być odrobinę bardziej miękka. Ziemniak za to to prawdziwy szał – z chrupkim mundurkiem, aromatyczny i z rozpływającym się w ustach wnętrzem. Trochę jak ziemniak z żaru ogniska, za którego smakiem wszyscy od dzieciństwa tęsknią. Buraczki są sprężyste, żurawina nie za kwaśna. To udane danie.
Na przeprosiny za popełnione błędy dostajemy jeszcze deser – torcik bezowy z kremem kokosowym i owocami (16 zł). Ocenę pozostawiam mężowi, jako zagorzała przeciwniczka bez 😉 Mąż jest zdecydowanie zadowolony – beza jest nie za słodka, chrupiąca, a krem kokosowy nie jest mdły, dodatki w postaci truskawek, porzeczek i borówek pomagają w przełamaniu smaku.
A do tego wszystkiego raczymy się lemoniadą truskawkową, której udało się zatrzymać jeszcze ten letni smak truskawek i przywołać apetyczne wspomnienia z wakacji.
Lokalna Saska to restauracja smaczna i z ogromnym potencjałem, a
niedociągnięcia mają charakter raczej tych często spotykanych przy nowo
otwartym lokalu i myślę, że są łatwe do naprawienia. Teraz głównym zadaniem
będzie wybić się na tle tak wielu knajp na Saskiej Kępie i pozostać w sercach i
na podniebieniach gości na dłużej. Trzymam za to kciuki, bo dobrze mieć blisko
smacznego sąsiada!
OCENA : 4 / 5
LOKALNA SASKA
Saska 47/49
Warszawa
Komentarze
Prześlij komentarz