IV URSYNOWSKI FESTIWAL STREETFOOD'U - RELACJA
Czasy pandemii, jak wiadomo, nie są łaskawe dla gastronomii. Z tym
większą radością przyjęliśmy informację o serii eventów food truckowych
organizowanych przez MJ Events w różnych dzielnicach Warszawy i w okolicznych
miejscowościach. W poprzednich latach bywaliśmy na ich zlotach kilka razy w
roku i zjedliśmy wiele pyszności. A jak było tym razem?
IV Ursynowski Festiwal Street Foodu przyjął ogrom wygłodniałych gości na tyłach
Urzędu Dzielnicy Ursynów. Pogoda była jak marzenie więc widok piknikujących
mieszkańców pozwolił nam poczuć się choć przez chwilę jak w „lepszych czasach”.
A co zjedliśmy na ursynowskim zlocie? Sprawdźcie koniecznie, bowiem poniższe
wozy do końca sezonu będą Was karmić w całej Warszawie!
Zaczynamy od klasycznego zlotowego wyboru czyli burgerów. Pierwszy z nich to Orzechowy Burger z wozu Johnny Beef. Przyznam się szczerze, że specjalnie polowałam na tę pozycję, gdy w internecie przeczytałam, że zawiera masło orzechowe i konfiturę z malin. Uwielbiam takie oryginalne podejście do kanapek, więc czym prędzej zamówiłam Orzechowego Burgera ze 170g wołowiny, masłem orzechowym, konfiturą z malin, serem cheddar, bekonem, rukolą, salsą pomidorową i autorskim sosem. Pierwsza sprawa – wygoda jedzenia. Odchodząc od trucka (i nauczona doświadczeniem) zabrałam ze sobą kilometry papieru kuchennego, który…okazał się kompletnie niepotrzebny. Kanapka bowiem świetnie trzymała się w całości. Można więc łatwo wywnioskować, że zawierała tyle „wsadu” ile trzeba, a nie bez znaczenia pozostała również rola bardzo chrupiącej bułki, która nie rozmiękła w trakcie jedzenia. Dodatki były świeże i smaczne, kotlet dobrze doprawiony, ale niestety usmażony na well done. Marzyłoby mi się bardziej czuć maliny niż pomidory (więcej odwagi!), ale i tak całą kanapkę zjadłam z wielką przyjemnością.
Nieco lżejszą propozycją, idealną na przystawkę, są pierożki na parze, które na zlocie serwował truck Tona Smaku. Zdecydowaliśmy się na miks dwóch smaków – szpinaku oraz wieprzowiny z kolendrą. To danie zdecydowanie lepiej smakowało niż wyglądało 😉 O ile pierożków nie robi się z różnych kolorów ciasta albo nie lepi w cudaczne kształty, dość ciężko sprawić by wyglądały „instagramowo”. Ale dla nas liczy się smak – a ten nie zawiódł. Ciasto w pierożkach było delikatne a z kolei farsz intensywny. Kolendra nie zdominowała smaku soczystej wieprzowiny. Do ideału zabrakło mi tylko serwowania pierożków w bambusowych koszyczkach bo niestety ciasto lubi przyklejać się do kartonowych pudełek i folijek.
Alternatywą dla burgerów, wciąż rzadko spotykaną na zlotach food trucków, okazały się kanapki z pastrami z wozu Meat Pastrami. Zamówiliśmy u nich kanapkę Japapindo – jedyną ostrą pozycję w menu. Sandwich składał się z pieczywa, pastrami, sera cheddar, bekonu, rukoli, roszponki, pomidora, ogórka konserwowego, papryczki jalapeno i sosu do wyboru – tu wybraliśmy musztardowo-miodowy. Szybko okazało się (i jest to komplement), że cała ta gama warzyw absolutnie zniknęła pod intensywnym smakiem pastrami, którego w kanapce nie pożałowano. Dobre mięso w pastrami trucku to podstawa i egzamin z jego przyrządzenia został tu zdany na szóstkę. Ostrość była w sam raz, sos dobrany idealnie. Dla fanów plastrów tego aromatycznego mięsa pozycja obowiązkowa!
Na zlocie nie mogło zabraknąć również azjatyckich klimatów. Sięgnęliśmy więc po kanapki banh mi czyli klasykę wietnamskiego street foodu z wozu BajtMi. Zdecydowałam się na mariaż wietnamsko-koreański czyli kanapkę WFC (Wietnam Fried Chicken) ze smażonym kurczakiem, bagietką, ogórkiem kimchi, prażoną cebulką, sosem, kolendrą i kiełkami. No i teraz nie wiem czy sama jestem sobie winna, bo trzeba było sięgnąć po bardziej klasyczną pozycję, czy też może świeży na gastronomicznym rynku food truck ma jeszcze przed sobą nieco pracy. Raczej to drugie. Bo o ile kurczak był przyjemnie chrupiący na zewnątrz a soczysty w środku, o tyle w całej kanapce kompletnie zabrakło azjatyckich smaków. Ani sos, ani marynata mięsa (a raczej jej brak) ani śladowe ilości kolendry, nie przypominały nam banh mi jedzonych wcześniej. Jestem wielką fanką tych kanapek i oczekiwania miałam duże. Niestety dostałam tylko w porządku kanapkę, ale nie związaną ani z Wietnamem ani nawet z Koreą.
Największym rozczarowaniem okazał się food truck Lele Ryba serwujący owoce morza i ryby. Jeszcze zanim wybraliśmy się w niedzielę na zlot, w internecie pojawiły się pierwsze opinie, że stosunek tego co wóz oferuje do ceny jest jakąś pomyłką. My mamy szczęście testować te wszystkie pyszności bez wydawania pieniędzy z własnej kieszeni, więc na własnej skórze chcieliśmy sprawdzić jaka jest prawa. No i cóż…porcja kalmarów w cieście ze zdjęcia, nie wyróżniających się kompletnie niczym szczególnym, kosztowała 25 zł…Nie było to absolutnie warte tej ceny, szczególnie biorąc pod uwagę, że na tym samym zlocie za 28 zł można było zjeść pełnego porządnych składników burgera i nasycić się w pełni. Owoce morza uchodzą za drogie, ale to tylko kalmary, a ilość poraża. Nie podziałały na mnie również bajery w formie „polecanej przez klientów posypki ziołowej”, tym bardziej, że chwilę potem dostałam jeszcze sos z butelki znanej, choć niekoniecznie porządnej w składach firmy. Za tę cenę food truck mógłby zrobić chociaż własny domowy sos, którego foodcost nie jest wysoki.
Ale żeby zakończyć pozytywem to wspomnę jeszcze o
burgerowni Burger Shop Sulejówek, w której jedliśmy również w zeszłym
roku na zlocie na Grochowie, z dużym zresztą zadowoleniem. Chłopaki dalej
trzymają wysoki poziom, dalej podają mięso wysmażone na medium rare za co
ogromny ukłon. Dalej nie żałują składników, mają pyszną bułkę i sosy i w ogóle
serwują jedzenie na tip-top.
Uderzajcie do nich w ciemno na następnych zlotach, na których mam nadzieję, że
się widzimy! Bo sezon food truckowy dopiero się zaczyna!
Komentarze
Prześlij komentarz