JOEL - Cud jedzenia do dzielenia

Bliski Wschód nie jest może Polakom kulinarnie bliski, ale jest zdecydowanie bliski mojemu sercu. Jego posiłki do dzielenia się, zwane powszechne mezze, to koncept, który idealne wpasowuje się w rodzinne czy przyjacielskie spotkanie przy stole. A że my blogerzy lubimy dużo próbować, to lepiej być nie może. Kuchnia Izraela nie ma w Warszawie bogatej reprezentacji i może właśnie dlatego JOEL Sharing Concept, o którym dziś piszę, stał się hitowym miejscem na kulinarnej mapie Stolicy. O wolnym stoliku wchodząc „z ulicy” można tu zazwyczaj pomarzyć i to mimo faktu, że restauracja dostępna jest tylko dla osób z aktualnym certyfikatem lub testem na COVID-19. A może chodzi po prostu o naturalne jedzenie bez zadęcia i artystyczną duszę współzałożyciela – Piotra Klimczaka – którą czuć w klimacie tego miejsca.



Przed JOELem w weekend czekają już oczywiście kolejki, ale wraz z koleżankami jestem przygotowana i rezerwacja stolika już na nas czeka. W dolnej części lokalu jest ciasno, gwarno i tłoczno, ale można podejrzeć pracujących kucharzy w wirze wydawki. Na górze jest już spokojniej, a wystrój jest całkiem domowy i całkiem przytulny. Ciężko określić co zamawiamy jako starter, a co jako danie główne. Tu po prostu na stole pojawiają się małe talerzyki, jeden po drugim, a my – zgodnie z nazwą lokalu – wszystkim się dzielimy i próbujemy. Co więc objęło nasze zamówienie?

 





Domowej roboty Labneh z pieczonymi pomidorkami (24 zł) to kremowy serek, bardzo popularny na Bliskim Wschodzie. Tu obłożony jest pieczonymi pomidorami, świeżym tymiankiem, czosnkiem, oliwą i migdałami. Pomidory są tu bardzo wyraziste – kwaśne i słodkie zarazem. To one nadają temu daniu charakteru. Nieoczekiwanie dobrze pasują też do nabiału płatki migdałów, które dodają nieco chrupkiej faktury. Do tego (i innych) mini dań koniecznie zamówcie chlebki pita (4 zł) – świeże i jeszcze ciepłe.

 



Labneh z boczniakiem (23 zł) niczym nie ustępuje w poziomie pomidorowemu koledze. Jest tu więcej grzybowego umami i intensywniejsze przyprawy. Do tego masło, czosnek, rzodkiewka, ogórek, cebulka i za’atar. Na bogato!

Pozycją obowiązkową z kuchni bliskowschodniej jest Tabbouleh (27 zł) czyli sałatka z natki pietruszki, mięty, freekeh, selera, fenkuła, melasy z granatu i orzecha włoskiego. Wedle polskich wyobrażeń może nie powinno się tego nazywać sałatką, ale jest to danie absolutnie świeże, orzeźwiające i bardzo unikalne w smaku. W restauracji tego typu trzeba go po prostu spróbować!

 



Polecaną mi przed wizytą potrawą jest dwukrotnie pieczona połówka kalafiora z tartym pomidorem, czosnkiem, kuminem, natką pietruszki, za’atarem, masłem, oliwą i prażonymi migdałami, podana na serku labneh (28 zł). Porcja okazuje się wystarczająco solidna na dwie osoby, a smak…zaskakująco wyrazisty. Nie mogę się jakoś polubić z modnymi teraz „stekami” z kalafiora – zawsze są jakieś mdłe i bez wyrazu. A tu nie dość, że to warzywo jest wystarczająco miękkie, to jeszcze nie brak mu smaku, a dodatek serka labneh to strzał w dziesiątkę. Mimo powtarzających się z innych mezze składników, danie wyróżnia się na plus.

 



Stekiem z prawdziwego zdarzenia jest za to One-minute-steak (24 zł) czyli wołowy rumpsztyk z chimichurri, za’atarem, sumakiem, kolendrą, miętą, natką pietruszki, chili i czosnkiem. Rumpsztyk to cienki plaster mięsa, więc minutowe smażenie z każdej strony zupełnie mu wystarcza. Jest dalej krwisty, co widać na talerzu i czuć go głównie smakiem chimichurri, które jednak nie przykrywa całkowicie aromatów samej wołowiny.

 


Jagnięcina (30 zł) to już danie bardziej street food’owe – grillowana mielona jagnięcina, zamknięta w formie kotlecików z cebulą, jalapeño, oliwą i izraelskimi przyprawami w picie przypomina greckie souvlaki lub swojskiego kebaba. Mięso jest soczyste i świetnie doprawione, a dodatki dobrze dopełniają całości. To już nie jest mały talerzyk tylko pełnoprawne danie na nieco większy głód.

 



Wrażenia za to nie robi na mnie śledź podwędzany (27 zł) czyli holenderski wędzony matias w oleju lnianym z szalotką, crème fraiche, jajkiem, cebulą i szczypiorem. Choć ryba jest miękka i przyjemnie zamarynowana, to mało czuć smak wędzenia, a dodatki w postaci zieleniny czy gotowanego na twardo jajka nie przywodzą na myśl i na język żadnych bliskowschodnich elementów. Przy innych propozycjach ta wypada po prostu blado. 

 



Grillowana ośmiornica (49 zł) podana z konfitowanymi pomidorkami, paloną cebulą i sosem z natki i kiszonej cytryny z kolei zachwyca. Macka jest idealnie miękka i zrobiona w punkt. W kiszonych cytrynach zakochałam się pierwszy raz w restauracji marokańskiej Malika w Gdyni, a że doskonale pasuje ona do owoców morza – to oczywiste. Konfitowane pomidorki dodają daniu soczystości i świeżości.

 



Ucztę kończymy deserem w postaci figi podanej z serkiem labneh, miodem, melasą z granatu, kardamonem, sumakiem i migdałami (17 zł). Jak więc widać, serek nadaje się zarówno do dań słonych jak i słodkich. Tu kremowość labnehu przyjemnie łączy się z delikatnie twardą figą. Miód pasuje do niej jak znalazł, a migdały dodają chrupkości przełamując fakturę.

 



Warto też zwrócić w JOELu uwagę na część pijalną. Prócz oryginalnej karty drinków o zachęcających nazwach takich jak Piękno, Troska czy Zachwyt, jest jeszcze karta własnych napojów. Ja zamówiłam Esterę (15 zł) na bazie kordiału z trawy cytrynowej z marakują, ananasem i przyprawami. Bogactwo oryginalnych smaczków to właśnie to, co charakteryzuje napitki podane niczym apteczny syrop w ciemnej butelce.

 


Wizyta w JOEL to zdecydowanie dobry plan na spędzenie czasu z przyjaciółmi czy rodziną, która zechce dzielić się tym co w życiu najlepsze – miłością i dobrym jedzeniem. Karta zmienia się sezonowo, więc warto wypatrywać kolejnych nowości. No i oczywiście warto poznać kuchnię izraelską bliżej. Tylko nie zapomnijcie zabukować stolika!



OCENA:  4.5 / 5


JOEL Sharing Concept
Koszykowa 1
Warszawa   
 
 



Komentarze

Popular Posts