MINI MARKET - Co zjeść w nowym modnym miejscu tego lata?

Popularność Nocnego Marketu zaskoczyła chyba nawet samych organizatorów. Targ nocny umiejscowiony w samym sercu Warszawy – na opuszczonym Dworcu Warszawa Główna Osobowa, stał się idealnym miejscem na bifory, aftery i spotkania lokalnych foodies. Przyciągała szeroka oferta street foodowa, znane lokale i atmosfera piknikowej imprezy w środku lata. W sąsiedztwie Nocnego grano koncerty, organizowano wydarzenia kulturalne. Targ stał się tak legendarnym miejscem, że po informacji o jego zamknięciu na rzecz odrestaurowania dawnego dworca podniesiono liczne protesty, uwieńczone sukcesem w postaci uruchomienia go na kolejny sezon 2019. Nasze polecenia z poprzedniego sezonu przeczytacie TUTAJ a tymczasem czas przedstawić Wam „nowo narodzonego” brata Nocnego Marketu – Mini Market otworzony w ramach projektu Lunapark, tym razem po prawej stronie Wisły. Czynny od czwartku do niedzieli już gromadzi wielu Warszawiaków (szczególnie wieczorami), ale w porze obiadowej można tam wpaść na spokojną biesiadę w towarzystwie dzieci czy przyjaciół. Czytajcie co warto zjeść na Mini Markecie!








Zaczniemy od królowej wszystkich przekąsek – pizzy. Tym bardziej, że na Mini Markecie upolować możecie jej prawdziwie włoską i smakowitą wersję z pieca opalanego drewnem. Tę przyjemność serwuje nam Pizzeria Salsiccia oferująca pizze w jednym rozmiarze na klasycznym cienkim cieście z lekko mokrym środkiem – czyli klasycznego neapolitańskiego placka. Zamawiamy Pizzę Tygodnia czyli Salsiccia Bomba Picante (26 zł) z pomidorami San Marzano DOP, mozzarellą di bufala DOP, domowej roboty włoską pikantną kiełbasą Salsiccia Nduja Calabrese, czerwoną cebulą, czosnkiem, parmezanem, oregano, bazylią i oliwą chili extra vergine. Pewnie zaraz usłyszę głosy, że 26 zł za małą pizzę to przesada, ale za porządne włoskie składniki się proszę Państwa płaci, a zapłacić warto bo czuć je w każdym kęsie – szczególnie pomidory, mozzarellę i kiełbasę. Ta kiełbasa podbiła moje serce i podniebienie! Pikantna, wyrazista – dokładnie taka jaką jadłam we Włoszech. Możecie zamawiać bez żadnych obaw!




Jest pizza to muszą być i burgery. I to też od nie byle kogo bo od przez lata poważanej i polecanej ekipy z Bydło i Powidło Meat-ing Place (o których lokalu przeczytacie TUTAJ). Panowie trzymają poziom również poza swoim pierwotnym lokalem, serwując świetnej jakości wołowinę podaną medium rare jak trzeba. Na Mini Markecie zjecie burgera w wersji klasycznej i vege, a także kanapkę z klopsikami wołowymi w zestawieniu z powidłami śliwkowymi i sosem arrabiata. Ja ukochałam sobie ich powidła w burgerach i wierzę, że i Wam to połączenie przypadnie do gustu.


Pozostając przy fast foodowych klasykach przechodzimy do hot-dogów. Kto bywa w mekkach warszawskich foodies takich jak Nocny Market czy Hala Gwardii, na pewno zna dogidog. Ich znakiem rozpoznawczym jest nie tylko porządna kiełbaska w hot-dogach, ale również oryginalne i kreatywne połączenia smaków. Ja polecam hot-doga francuskiego z karmelizowaną cebulą, domowym sosem i lekko słodkawą bułką, która świetnie przełamuje słoność kiełbaski.


Jeśli zaś wolicie hot-dogi z drugiej strony globu to czas zjeść w Hotto Doggu! My zamówiliśmy tam azjatyckiego hot-doga Nori z cebulką, japońskim majonezem, glonami i moją ukochaną posypką bonito. Muszę przyznać, że wolę takie hot dogi od klasycznych amerykańskich, bo azjatycka nutka jest zawsze na plus. A próbowaniu tradycyjnych dań w nowych odsłonach przyklaskuję zawsze i wszędzie.


Rarytasy w stylu szwajcarskim serwuje stoisko Melted. Kto kocha ser (a kto nie kocha?) nie może pominąć tego miejsca! Specyficzna odmiana szwajcarskiego długo dojrzewającego sera raclette jest tu tradycyjnie roztapiana z całego dużego kawałka, a wierzchnia warstwa zeskrobywana na burgera, nachosy czy talerzyk – w zależności od Waszego zamówienia. Uważam, że każdy powinien choć raz spróbować raclette w takiej formie, bo w warunkach domowych przyrządzany jest inaczej - na mini patelenkach, a i tak pewnie nie będziecie mieli okazji go spróbować bo nie jest to w Polsce potrawa jakkolwiek popularna. Ja zamówiłam na stoisku Raclette Cheeseburger (24 zł) z serem raclette, bułką maślaną, włoską pancettą, pieczarkami, rukolą, sosem BBQ i piklami. Kwaskowe pikle, słona pancetta i sos bbq świetnie przełamały ser i bułkę, które mogły wydawać się nieco mdłe. Naprawdę warto!



Z klimatów azjatyckich zdecydowanie godne polecenia jest my’o’tai. Jadamy u nich regularnie na zlotach food trucków i nigdy nas nie zawiedli. Mój mąż uwielbia Moo Krob czyli karmelizowany boczek z woka z dżemem chilli i limonką, podawany z ryżem - pozycję słodką, ale bardzo smaczną. A dla mnie absolutnym numerem jeden jest tajska sałatka z kalmarami i pomelo, również podawana z ryżem. To danie to po prostu eksplozja smaków na języku! To też dowód na to, że na stoisku czy w food trucku można zrobić danie lepiej niż w restauracji (czyli dokładnie tak jak w Tajlandii 😉).



Mini Market nie mógł zapomnieć również o weganach i przywiódł nam znanych z Nocnego Marketu Myri i Gustawa ze stoiskiem Lokal Vegan Langosze. W wersji bezmięsnej ich langoszki nie straciły nic na smaku - są tłuściutkie, puszyste, pyszne i warte cheat daya na każdej diecie 😉 Langosz z chutneyem z czerwonej cebuli, słonym wędzonym twarogiem, śmietaną i czosnkiem (19 zł) to idealny balans między smakiem słonym i słodkim i rzecz naprawdę sycąca żołądek na długo.


Polskie akcenty na Mini Markecie reprezentuje stoisko Nadziany Ziemniak. Zjecie tu pieczone ziemniaczki z dodatkami mięsnymi jak i wege, ale w nieco innej odsłonie niż znanej z Grooli czy większości food trucków. Sam ziemniak jest bowiem pozbawiony serowo maślanego wkładu, który sprawia, że samo warzywo bez żadnych dodatków jest już wystarczająco apetyczne. Trochę mi tu tego brakowało (a może to kwestia przyzwyczajenia?) ale nadrobiły smaczne dodatki. Ziemniak Kaczucha (19 zł) okraszony był karmelizowanym jabłkiem, kaczką pieczoną, żurawiną i ziołami. Na talerzu znalazły się naprawdę duże ilości wszystkich składników, w dobranych proporcjach smakowych. Za 19 zł mieliśmy pełnoprawne danie obiadowe na talerzu – mięsko, ziemniaczki i dodatek owocowy zamiast warzywnego, za co należy się dodatkowy plus.




Śmietankę znanych i lubianych lokali dopełnił meksykański bar Gringo, w którym zamówiliśmy quesadillę z szarpaną wołowiną (26 zł). Soczyste i idealnie doprawione mięso, pyszny ser, który trzymał w ryzach całą quesadillę i domowej roboty sosy (mango-habanero kocham!) sprawiły, że zakończyliśmy ten posiłek bardzo usatysfakcjonowani. Lokal przez długi czas trzymał się na pierwszym miejscu w rankingu portalu Zomato (gdy ten jeszcze hulał) i wcale mnie ten wynik nie dziwi. Bierzcie i jedzcie z Gringo wszyscy.


Na koniec nie mogło zabraknąć oczywiście lodów i stoiska Melody, które towarzyszy nam chyba na wszystkich street foodowych imprezach. W cenie 5 zł za kulkę znajdziecie duży wybór lodów mlecznych i sorbetów, podanych w apetycznym, delikatnie słodkim bąblo-gofrze. Z moich odkryć polecam kwaskowe lody z pigwy – idealne na upały!


A Wam wszystkim polecam Mini Market jako idealne miejsce na piknik i dobrą wyżerkę w letnim sezonie!



MINI MARKET

Wał Miedzeszyński 407
Warszawa

Komentarze

Prześlij komentarz

Popular Posts